"Gazeta Wyborcza" tradycyjnie uczciła święto Bożego Ciała wysyłając swoich najbystrzejszych reporterów na przeszpiegi do polskich kościołów. Zadanie: notować najbardziej bulwersujące, godzące w demokratyczny ład fragmenty kazań duchownych, które następnie będzie można soczyście napiętnować na łamach.
Od czasu do czasu "GW" przygotowuje taką antologię, by podtrzymać wśród swoich czytelników lęk przed grożącym nam katotalibanem, katoszarijatem i katokracją oraz - rzecz jasna - przed Tomaszem Terlikowskim jako katotyranem.
I za każdym razem te głupiutkie dziennikarskie owieczki z Czerskiej wydają się zdziwione, że Kościół niezmiennie głosi to, co głosi. Że nie wyrzucił jeszcze na śmietnik wszystkich swoich dogmatów, całego katechizmu, że księża, zamiast prowadzić kipiące nienawiścią procesje z dziwacznymi baldachimami, nie przyłączą się do jakiejś roztańczonej gejowskiej parady - gdzie nie ma nienawiści i nienawistnych pieśni, jest tylko miłość i dźwięczne techno.
Jednak księża są wyjątkowo uparci. Nie tylko nie chcą stanąć biodro w biodro z braćmi-gejami i siostrami-lesbijkami, lecz jeszcze sączą pogardę, powtarzając fałszywą tezę, dawno obaloną przez najwybitniejsze autorytety świata nauki (np. przez profesora Eltona Johna), iż małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Co świadczy oczywiście o ich ignorancji, wstecznictwie i poparciu dla PiS.
"Homilie podczas uroczystości Bożego Ciała pełne były politycznych akcentów. Biskupi w ostrych słowach pomstowali na polityków, mówiąc o in vitro, związkach partnerskich, małżeństwach homoseksualnych i aborcji" - czytamy w "GW". A przecież mogli mówić o przecenach w Tesco, premierach w sieci Cinema City czy o nowym modelu Volvo z podgrzewanym lewarkiem skrzyni biegów! Ale nie, oczywiście mówili o aborcji i on in vitro, nie zważając nawet na obecność tysięcy dzieci, dla których musiało to być głęboko traumatyczne doświadczenie.
"Wyborcza" przytacza m.in. słowa bp. Krzysztofa Nitkiewicza, wygłoszone podczas procesji w Sandomierzu: "Nie chcemy jako ludzie wierzący przejmować władzy ani w Polsce, ani w Unii Europejskiej. Nie możemy być jednocześnie biernymi obserwatorami. Nie możemy być, jak to się dzisiaj mówi, bezwolnymi lemingami. Dlatego mamy obowiązek zabierać głos i podejmować działania w celu obrony ludzkiego życia, wspierania małżeństwa rozumianego jako przymierze mężczyzny i kobiety, w celu zabezpieczenia praw rodziców w dziedzinie wychowania dzieci, czy zapewnienia sprawiedliwości społecznej".
W istocie, radykalna odmiana ultrakatolickiej retoryki. Proponuję mały test: wyobraźmy sobie, że powyższe zdania przypiszemy innej osobie. "Nie chcemy jako ludzie wierzący przejmować władzy ani w Polsce, ani w Unii Europejskiej" - mówi europosłanka Róża Thun. "Nie możemy być jednocześnie biernymi obserwatorami" - zauważa o. Ludwik Wiśniewski. "Mamy obowiązek zabierać głos i podejmować działania w celu obrony ludzkiego życia" - podkreśla Dalajlama. W ustach trojga podstawionych osobistości owe słowa brzmią wyjątkowo naturalnie, nieprawdaż? Czy "GW" także w tym wypadku uznałaby takie sformułowania za "radykalne"?
Zdanie o małżeństwie jako o związku kobiety i mężczyzny celowo pominąłem, bo tutaj akurat "Wyborcza" jest wyjątkowo stanowcza: ktokolwiek, kto pozwoli sobie na taką kuriozalną, obraźliwą definicję, zostanie z całą mocą potępiony.
"Wyborcza" pogroziła swoją laicką dyscyplinką także kilku innym hierarchom.
Dostało się np. przewodniczącemu Konferencji Episkopatu abp Józefowi Michalikowi, który powiedział m.in.: "Nie można patrzyć obojętnie, jeśli dzisiaj czyni się eksperymenty, tzw. in vitro, czyli poczęcie człowieka w probówce, które jest związane z grzechem złamania prawa natury (...). Nie można patrzeć spokojnie, przecież to woła o pomstę do nieba, że rosną dzisiaj dziesiątki, setki, tysiące zamrożonych istnień ludzkich. Ludzi w azocie płynnym i nie wiadomo, co z tym zrobić. To rośnie i to jest eksperyment, który woła o pomstę do nieba".
Nie spisał się też kard. Stanisław Dziwisz: "Podstawą zdrowej rodziny, a więc i zdrowego narodu, jest związek miłości mężczyzny i kobiety, związek trwały i otwarty na przekazywanie życia. Przecież to jest fundament naszej cywilizacji i rękojmia naszej przyszłości, naszego jutra". A zatem nawet padre Stanislao, ujmujący swoim ciepłem, pozornie umiarkowany w poglądach, popada w skrajności. Rodzina jako fundament cywilizacji? Cóż to za bzdury! Wiadomo wszak, że fundamentem naszej cywilizacji są truskawowe kondomy, darkroomy oraz roztwór soli, którym uśmierca się dzieci w trakcie aborcji. Czy kardynał Dziwisz tego nie wie, czy może udaje, że nie wie?
Widać jak na dłoni, że Kościół stosuje coraz brudniejsze chwyty, że miesza ludziom w głowach, że deprawuje dzieci. Wychowuje tym samym armię przyszłych religijnych fundamentalistów, którzy stanowić będą zagrożenie dla zdrowej, ateistycznej tkanki społeczeństwa.
Na szczęście, jak informuje portal naTemat.pl, "medycyna wkrótce poradzi sobie z radykalnymi poglądami". Tę pocieszającą nowinę zawdzięczamy brytyjskim naukowcom, którzy pracują nad metodą leczenia skrajnych poglądów. Zastanawiają się jednocześnie nad możliwością sklasyfikowania ich jako jednego ze znanych medycynie zaburzeń psychicznych.
W tekście cytowana jest m.in. dr Kathleen Taylor z Wydziału Psychologii, Anatomii i Genetyki Uniwersytetu w Oxfordzie. "Wprowadzenie tego rodzaju rozwiązań medycznych w życie spotka się tak z entuzjazmem pewnych grup osób, jak i z negatywnym odbiorem ze strony innych. Sceptyczni byliby wobec takiego rozwiązania problemu fundamentalizmu religijnego konserwatyści. Dla nich mogłoby to być rodzajem ograniczenia praw człowieka i wolności religijnej".
Kathleen Taylor zaznacza, że "leczenie psychiatryczne radykałów mogłoby być świetnym sposobem na ograniczenie przemocy. Stąd medycynę i etykę wkrótce czeka odpowiedź na fundamentalne pytanie, które wartości wybrać".
Za jakiś czas wszystkich uczestników procesji Bożego Ciała zamknie się w jednym wielkim psychiatryku i będzie święty, nomen omen, spokój. Zapełnią się też gabinety lekarskie: "Panie doktorze, chodzę regularnie do spowiedzi i codziennie odmawiam różaniec". "Proszę się nie przejmować, dam Panu skierowanie do specjalisty. Proszę się jednak nie zaniedbywać i prowadzić zdrowszy tryb życia: mniej pokuty, więcej hedonizmu. Aha, warto czasami sobie ulżyć: może Pan np. raz na tydzień spalić Biblię w kominku i skopać jakąś zakonnice. Moi pacjenci bardzo sobie to chwalą!".
Na pewno znajdą się tacy, którzy będą przekonywać, że fundamentalizmu nie powinno się leczyć, bo to nie jest choroba, tylko "orientacja religijna", prawdopodobnie związana z pewną mutacją genów.
Tych też ubierze się w kaftan.