Platforma Obywatelska postanowiła uratować polską demokrację. I dlatego Donald Tusk najpierw oburzył się na posłów, którzy korzystają z subwencji partyjnych, następnie zaś zapowiedział, że do Sejmu trafi projekt likwidacji finansowania partii politycznych z budżetu. Nie należy tego oczywiście wiązać – twierdzą zwolennicy rządu – z inną informacją ujawnioną przez media, a mianowicie takim całkiem niewinnym faktem, że PO za pieniądze z budżetu kupowała drogie wina i cygara. Podobnie czymś nieuzasadnionym byłoby twierdzenie – obruszają się oficjalni, półoficjalni i ćwierćoficjalni rzecznicy rządu – że nagła obywatelska aktywność premiera pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym ze spadającym w sondażach poparciem dla Platformy oraz z powszechnie znanym brakiem entuzjazmu dla partii w społeczeństwie.
A jednak nie mam wątpliwości, że projekt premiera to z jednej strony klasyczna próba przykrycia niemiłej prawdy, z drugiej populizm. Tusk, a wraz z nim Platforma, robią to, co potrafią najlepiej, czyli psują państwo.
To pewne, że skasowanie pieniędzy z budżetu nie wpłynie dobrze na jakość polskiego życia publicznego. Po pierwsze na zmianie najbardziej skorzystaliby ci, którzy już i tak na kontach zgromadzili duże pieniądze – czyli właśnie PO. Po drugie wprowadzenie takiej zmiany musiałoby pociągać za sobą całkowite uzależnienie partii politycznych od układów biznesowych.
Głównym wyzwaniem współczesnej demokracji jest oligarchizacja – to znaczy skupianie całości władzy w ręku nielicznej mniejszości dysponującej wpływami i zasobami pieniędzy. Demokracja coraz częściej bywa tylko parawanem i fasadą. Finansowanie partii z budżetu, choć też nie jest rozwiązaniem doskonałym, daje przynajmniej partiom większą podmiotowość i samodzielność. Szczególnie jest to ważne dla ugrupowań, które reprezentują wyborców słabszych, biedniejszych, mniej zasobnych i mniej wpływowych. Tych, których głos powinien mieć w systemie demokratycznym swoją reprezentację, szczególnie w starciu z potężnymi grupami lobbystów i oligarchów.
To, że obecny system nie cieszy się poparciem ogółu, łatwo zrozumieć. Ludzie w Polsce w ogóle niechętnie nastawieni są do polityki i szczególnie partii, które kojarzą się im tylko z awanturami oraz pustą retoryką. Dlatego co sprytniejsze ugrupowania chcąc wygrać, twierdzą, że nie są partiami i polityki nie uprawiają. Można tak? Można. Tylko zbyt daleko posunięta hipokryzja ostatecznie zemści się na całej klasie politycznej.
Zniknięcie subwencji budżetowych może na krótką metę osłabić PiS i inne partie antyestablishmentowe. Jednak natura próżni nie lubi. Bardzo szybko głównym efektem takich pomysłów oprócz wzrostu korupcji będzie wzmocnienie ruchów radykalnych. Kto wtedy rozładuje społeczne napięcie? •