Anihilacja normalności
  • Jan FiedorczukAutor:Jan Fiedorczuk

Anihilacja normalności

Dodano: 
Posłowie w Sejmie
Posłowie w Sejmie Źródło: Flickr / Sejm RP / CC BY 2.0
TAKI MAMY KLIMAT || Totalna wojna między PO i PiS zlikwidowała coś takiego jak umiarkowane centrum sceny politycznej. Centrowy wyborca to obecnie gatunek zagrożony. W II turze wyborów Polacy będą musieli zdecydować, czy chcą aby prezydentem Polski był Andrzej Duda czy Przeciwnik Andrzeja Dudy. Będą musieli zdecydować – PiS czy antyPiS. W tak spolaryzowanym społeczeństwie „centrum” przestaje mieć większe znaczenie.

Biorąc pod uwagę temperaturę sporu, coraz bardziej wątpliwe jest to, czy w Polsce coś takiego jak „centrum” polityczne w ogóle istnieje. Zarówno zaplecze prezydenta Dudy jak i Kidawy-Błońskiej zdają się w to powątpiewać. Urzędujący prezydent poświęcił ostatnie tygodnie na ostry spór z środowiskiem sędziowskim, jednoznacznie pokazując, że nie przewiduje w tym temacie żadnych ustępstw, a linia pisowska jest jego własną linią. Również kandydatka Koalicji Obywatelskiej nie zasypia gruszek w popiele i wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję do zaostrzenia sporu (jak wiadomo – „współpraca a nie kłótnie”). Należy zadać pytanie, czy polityczne centrum zostało osierocone, czy po prostu już nie istnieje?

Radykalizacja Polski

Majowe wybory będą stanowić wielki finał maratonu wyborczego, który obserwowaliśmy od 2018 roku – będą wisienką na torcie tego wielkiego spektaklu, który oglądamy od miesięcy. Im bliżej jesteśmy tej daty, tym coraz częściej można usłyszeć, że PiS powinno schodzić do centrum, by zapewnić Andrzejowi Dudzie reelekcję.

Jednak jeżeli ten niemal dwuletni wyścig czegoś dowiódł to tego, że „schodzenia do centrum” nikt w Polsce nie praktykuje. Wybory parlamentarne, samorządowe czy (zwłaszcza) unijne dowiodły, że obu stronom konfliktu zależy na czymś wprost przeciwnym. Zarówno PiS jak i AntyPiS szły do wyborów, jak do decydującej bitwy o wszystko. Przypomnijmy sobie wszystkie dotychczasowe wybory – za każdym razem obie strony przekonywały, że to teraz czeka nas rozstrzygająca walka. Nikt nawet się nie zająknął, że należałoby złagodzić przekaz, że może należy być bardziej merytorycznym, że to straszenie polexitem (jeżeli przegra PO) to przesada, że widmo utraty 500 plus (jeżeli PiS straci władzę), to też wydaje się średnio realne.

Co więcej, niedawny sondaż pracowni Estymator dla DoRzeczy.pl pokazuje coś wprost odwrotnego. Z badań wynika, że ponad 80 proc. badanych nie wierzy w to, że Polska może opuścić Unię. Jedynie 16,6 proc. uznało, że polexit jest realny, z czego tylko 3,3 proc. respondentów stwierdziło, że jest „bardzo prawdopodobne". Oznacza to, że w najcięższy argument jaki wytacza opozycja, ten który ma pogrążyć rządzących i przekonać Polaków, że to właśnie teraz jest owa „bitwa o wszystko” – że w te zapewnienia nie wierzą nawet sami wyborcy antyPiSu. I mimo że nie wierzą, to nadal głosują. Dzieje się tak dlatego, że same argumenty obu wielkich partii nie mają większego znaczenia, nienawiść do drugiego plemienia jest o wiele skuteczniejszym paliwem wyborczym niż jakieś programy.

W ostatnich latach doszło do takiej polaryzacji społeczeństwa, a przynależność partyjna stała się tak wyrazista, że jakakolwiek dyskusja merytoryczna przestaje mieć znaczenie. Pisałem na ten temat w tekście „Świat Lemingów po prostu się rozpadł” – wyborcy KO w ostatnich latach przeżywają ten sam stan, w którym przez długi czas znajdowali się wyborcy Prawa i Sprawiedliwości. Gdy Kaczyński przejął władzę w 2015 roku, wszystko co wyborcy TVN-u uważali za normalne, zostało zakwestionowane. To, co uważali za niemożliwe, urzeczywistniło się na ich własnych oczach. Stąd ta nieprawdopodobna histeria, którą obserwujemy, stąd ten radykalizm. Tak jak wyborcy PiS-u przetrwali lata w opozycji nie dopuszczając do siebie możliwości porzucenia partii, tak samo zwolennicy opozycji totalnej nie chcą myśleć o porzuceniu antykaczystów.

Ten radykalizm sprawia, że centrum polityczne zanika. Bo jeżeli w wyborach nie chodzi o zwycięstwo liberałów czy socjaldemokratów, prawicy czy lewicy, jeżeli stawką wyborów jest ocalenie Polski i Europy, to nie ma tu miejsca na kompromisy, nie ma tu miejsca na umiarkowanie.

Owszem, wybory prezydenckie mają nieco inny charakter od parlamentarnych; owszem, do tej pory wygrywały je osoby, które zamiast grać pierwsze skrzypce, sytuowały się raczej w roli arbitra polskiej sceny politycznej. Jednak po 5 latach rządów PiS Polska się diametralnie zmieniła i wymagania społeczeństwa są już inne. Nie tyczy się to tylko wyborców PiS, ale również i ich przeciwników, którzy liczą, że nowy prezydent wkroczy na scenę i nie będzie jedynie arbitrem, tylko położy tamę kaczyzmowi.

Emocje mają głos

Zagorzali zwolennicy Andrzeja Dudy obserwując kolejne wpadki kandydatki KO (właściwie każdego dnia hitem Internetu jest jej nowe nagranie), wydają się być pewni, że obecny prezydent ma reelekcję w kieszeni. Kto by głosował na polityka, który myli się w co drugim zdaniu? Nic bardziej mylnego. Przy obecnym stanie zacietrzewienia żadna wpadka Kidawy-Błońskiej nie odstraszy od niej elektoratu. Musiałaby… powiedzmy, że musiałaby przejechać zakonnicę w ciąży na pasach, aby wyborcy antyPiSu się od niej odwrócili.

Centrum to są procenty, elektorat jest w zdecydowanej części u PiS albo antyPiS. Popierasz Andrzeja Dudę czy popierasz Przeciwnika Andrzeja Dudy (jego/jej nazwisko nie ma znaczenia) – pamiętajmy że, właśnie taki charakter będzie miała druga tura wyborów. Ewentualne centrum gospodaruje głównie PSL (bo przecież nie Konfederacja czy rewolucyjna Lewica) oraz być może Hołownia, który jako „kandydat TVN-u” i tak nie przekaże głosów PiS-owi (jego spot z brzozą też pokazuje w jaki elektorat celuje). Staranie się o tych wyborców może być zbyt kosztowne. Zwłaszcza, że prawdopodobnie ci którzy poprą egzotyczną koalicję Kosiniak-Kukiz w II turze raczej i tak będą skłaniać się ku Dudzie. Bez względu czy ten będzie „schodził do centrum” czy nie.

Mityczne centrum

Decydujące będzie de facto nie to, kto zagłosuje na Dudę a kto na Kidawę-Błońską, tylko kto z tej dwójki mocniej zmobilizuje swój elektorat na ostatniej prostej. Bo tutaj leży też największe zagrożenie dla obecnego prezydenta – w mobilizacji. To że antyPiS się zjednoczy jest pewne, zawsze się tak dzieje i mimo tego PiS wygrał i w 2019 roku i w roku 2015. Dlatego to nie zjednoczona opozycja jest niebezpieczna dla Dudy. Najbardziej ryzykowny jest odwrócony wariant z wyborów 2005 roku, gdy Donald Tusk wygrał I turę, co zdemobilizowało jego zwolenników i ostatecznie umożliwiło tryumf Lechowi Kaczyńskiemu. Bardzo prawdopodobny jest scenariusz, w którym Andrzej Duda wygrywa I turę i to na tyle znaczącą przewagą nad Kidawą-Błońską, że jego zwolennicy spoczną na laurach. Dlatego podgrzewanie nastrojów wokół polexitu i zdrady narodowej, polaryzacja społeczeństwa i radykalizacja przekazu może paradoksalnie okazać się bardziej opłacalna niż walka o wielkomiejskiego, umiarkowanego wyborcę, który i tak sympatyzuje z Platformą.

Te milczące kilkadziesiąt proc. uprawnionych, którzy nie chodzą na wybory to nie są żadni wstrzemięźliwi, powściągliwi wyborcy, którzy brzydzą się brutalną walką PiSowców z Platformersami i nie głosują, bo nie mają na kogo (tacy zgaduję, że stanowią zdecydowany margines), tylko ludzie nieinteresujący się polityką i niewidzący powodu, by pójść do lokalu wyborczego.

Jeżeli Duda bądź Kidawa „zejdą do centrum” i zaczną nagle posługiwać się argumentami, błyszczeć w merytorycznych kilkugodzinnych debatach eksperckich, to przecież ta milcząca część społeczeństwa nie uzna, że nowy, łagodny i merytoryczny ton kampanii przekonał ich, że jednak tym razem warto iść na wybory. I Duda i Kidawa stali się niewolnikami radykalnych skrzydeł swoich partii. Nie jest to zbyt pocieszające, gdyż polityka, którą rządzą emocje (w dodatku tak skrajne) nie pozwala patrzeć optymistycznie w przyszłość, jednak czy komuś się to podoba czy nie, w obecnej chwili to właśnie emocje grają pierwsze skrzypce.

Polska znalazła się między kodziarzami z Pucka a posłanką „przecierającą oko”; między pisowcami wprowadzającymi „faszystowską dyktaturę” a „zdrajcami ojczyzny” donoszącymi obcym rządom na Polskę. W tej rzeczywistości coraz mniej miejsca pozostaje dla umiarkowanych wyborców. Nieopowiedzenie się po żadnej ze stron staje się powoli niemożliwe. W obliczu tak zradykalizowanego podziału Andrzej Duda nie musi wcale „schodzić do centrum”, by wygrać wybory, ponieważ żadne centrum już nie istnieje. Zostało anihilowane.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.


Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Czytaj też:
Ziobro gra już własną partię
Czytaj też:
Polska PiS vs. zagranica

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także