Przypominam czytelnikom, że od dwóch lat polską walutą jest euro. Ogłosił to premier Tusk w drodze na Forum Gospodarcze w Krynicy w 2008 r., a premierowi powinniśmy wierzyć. Jego wypowiedź wywołała zachwyt mediów głównego nurtu.
Ówczesny prezes NBP, śp. Sławomir Skrzypek, opowiadał mi o trudnych rozmowach z szefami banków centralnych, którzy oburzeni byli brakiem unijnych uzgodnień przed tą deklaracją. Nie uwierzyliby, że premier mógł z nią wystąpić bez konsultacji z szefem narodowego banku. Tymczasem Skrzypek, obserwując reakcję ministra Rostowskiego, był pewny, że również on nic na ten temat nie wiedział.
Gdy okazało się, że ze względu na procedury unijne rok 2011 nie jest możliwy, premier ogłosił, że miał na myśli rok 2012. Entuzjazm medialny nie osłabł. Potem wybuchł kryzys i premier o swoich obietnicach, na szczęście dla nas, zapomniał.
Nie zapomniał natomiast gadania czegokolwiek, aby tylko uzyskać poklask. Tak właśnie zachował się, oświadczając, że: „Polska nie przewiduje uczestnictwa w żadnym typie interwencji w Syrii”. Dodał, że „nie podziela wiary i entuzjazmu tych, którzy sądzą, że interwencja w Syrii przyniesie właściwe efekty i skutki”. Jednak już parę dni później ogłosił, że to „reakcja zrozumiała”, i życzył powodzenia interweniującym.
Prawdopodobnie w przypadku antywojennej deklaracji, tak jak i ogłoszenia terminu naszego przystąpienia do euro, premier kierował się wyłącznie wskazówkami swoich PR-owców, którzy w jego ekipie stali się ważniejsi od ministrów. Nie dziwi to w przypadku przywódcy, który politykę traktuje jak przedsięwzięcie reklamowe. Konsekwencje tego bywają jednak poważne, co szczególnie jaskrawo widać w polityce międzynarodowej. To znaczy byłoby widać, gdyby główny nurt medialny w Polsce choć trochę przypominał media.
Generalnie rzecz biorąc, Tusk polityką zagraniczną się nie interesuje i konsekwentnie traktuje ją jako PR-owski spektakl. W ilości objęć, uścisków i poklepań z możnymi tego świata ma całkiem niezłe osiągnięcia. Jednak tylko w tym. To efekt doktryny „płynięcia w głównym nurcie”. Nie zawsze jednak da się ją pogodzić z innymi marketingowymi wskazówkami.
Premier chciał uzyskać aplauz Polaków, którzy dość już mają udziału w niczego nam nieprzynoszących ekspedycjach. Gadał jednak za dużo i niepotrzebnie. Radykalną zmianę jego tonu spowodowały najprawdopodobniej sygnały ze strony zachodnich dyplomatów. W efekcie kolejny raz wypadł niepoważnie, a kraj przez niego rządzony jawi się jako skazany na podrzędną rolę przedmiot międzynarodowej polityki.
W rzeczywistości, wbrew opiniom prezentowanym przez dominujące w Polsce ośrodki, moglibyśmy stać się istotnym graczem na, co najmniej, europejskiej scenie. Nie możemy zadecydować o amerykańskiej interwencji, ale powinniśmy wykorzystać swoją rolę jako jej ewentualny zwolennik albo przeciwnik.
Sprawa syryjska stała się nagle ośrodkiem globalnej polityki, dlatego należy przy jej okazji domagać się zabezpieczenia naszych interesów w regionie, a więc wsparcia Ukrainy w jej dążeniu do układu stowarzyszeniowego z UE i przeciwstawienia coraz bardziej agresywnym posunięciom Moskwy. Znaczące wydarzenia, a takim jest dziś możliwość amerykańskiej interwencji w Syrii, otwierają nowe dyplomatyczne perspektywy. Wymagają jednak czegoś więcej niż płynięcia w głównym nurcie i reklamiarskich sztuczek.