Czytaj też:
Smogowa histeria, czyli cui prodest?
Myślę, że Pan redaktor Warzecha zgodzi się ze stwierdzeniem, że obaj, zarówno on, jak i ja, chcemy walki o ochronę życia od poczęcia, aż do naturalnej śmierci. Naturalnej, czyli niespowodowanej nowotworem czy astmą. Może trudno w to uwierzyć, ale w Polsce naprawdę umiera „na smog” kilkadziesiąt tysięcy osób. Rocznie. Walka z zanieczyszczeniem powietrza to czyste pro-life – może pan tego nie wiedzieć, ale z powodu smogu dzieci rodzą się mniejsze, lżejsze i mają niższy iloraz inteligencji. I są na to wyniki badań prowadzonych przez lekarzy. Jedna z organizacji zajmująca się ochroną życia napisała nawet w tej sprawie list do prezydenta Andrzeja Dudy.
Nie tylko wymiany kotłów i dopłaty do ekologicznych paliw generują koszty dla budżetu. Przecież zgony i choroby w takiej skali to gigantyczne wydatki, które ostatecznie ponosi nikt inny, tylko państwo z naszych pieniędzy. A przecież koszt na przykład chemioterapii jest wręcz gigantyczny. A nawet jeśli w liczbach bezwzględnych taka zmiana nie wyjdzie na plus, to jak wycenić życie człowieka?
Jestem samorządowcem z Galicji. I to nie z Krakowa, a z Nowego Sącza, z Polski B, a nawet C. Sojowe latte (chyba nawet go u nas nie sprzedają), miejski rower i ray-bany znam tylko z filmowych klisz. Za to na co dzień żyję z ludźmi, tu na miejscu, poruszam się właśnie między „januszami”, głosującymi w większości na obecną ekipę. I proszę sobie wyobrazić, że to właśnie oni, oczywiście po rozmowach na temat problemu, doskonale rozumieją temat – właśnie dlatego, że to oni korzystają z publicznej służby zdrowia, i to oni będą stać w kolejkach do lekarzy specjalistów.
Dobrze, że zgadzamy się chociaż w stwierdzeniu, że smog naprawdę istnieje, bo czytałem w ciągu kilku dni już o sterowanych z pilota, niemieckich stacjach pomiaru zanieczyszczeń, zakłamujących wyniki. Niestety, z pańskiego tekstu wylewa się prosty warszawocentryzm – w Małopolsce czy na Śląsku o tym problemie mówi się od lat. Od dłuższego czasu działają też Alarmy Smogowe – edukują, mówią o problemie i starają się proponować konstruktywne rozwiązania.
Smog przebijał się do mediów zarówno z prawej, jak i lewej strony. Aż przyszedł styczeń 2017 roku, kiedy nałożyło się na siebie kilka różnych problemów, wyniki na miernikach wybiło do kilku tysięcy procent normy i voila – mamy idealny temat dla prasy, radia i telewizji. Dlaczego lobbyści mieli sobie wybrać akurat moment, kiedy rządzi opcja, która zapowiada, chce mocno bronić polskiego węgla, a nie kiedy „zła Platforma” zamykała kopalnie?
Spokój można zachować również w kwestii negocjacji kwot klimatycznych – stan powietrza pod kątem ilości pyłów nie ma znaczenia dla negocjacji pakietów ekologicznych. Temat beznadziejnego powietrza jest znany od wielu lat, za to nigdy w tych negocjacjach nie został wykorzystany i nie będzie, bo dotyczą one emisji CO2. Bo tym razem piernik nie ma nic wspólnego z wiatrakiem. OZE też nie jest przez żaden, oczywiście zajmujący się sprawą na poważnie, ruch podnoszone jako pomysł na rozwiązanie problemu smogu.
Jest nim za to wprowadzenie norm emisyjnych dla pieców – czyli prorozwojowa szansa dla polskiego sektora kotlarskiego i węglowego, o czym mówią sami przedstawiciele obu branż. Walka o utrzymanie obecnego stanu rzeczy to dopiero lobbing – zagranicznych producentów kotłów, którzy mogą bezkarnie zapychać nasz rynek najgorszym szmelcem, którego nie mogą sprzedać w prawie żadnym innym europejskim kraju. Nie jesteśmy „lumpami” Europy, których nie stać na nic, a zwłaszcza na własne zdrowie. Bo czy Czesi albo Słowacy naprawdę są nacjami tak dużo bogatszymi od Polaków?
Oczywiście, obniżenie akcyzy czy VAT-u to rzeczy ważne, zachęcające. Problem w tym, że kocioł to nie rzecz, którą kupuje się co rok czy dwa, a co 10 czy 15. Nikt nie wymieni pieca na nowoczesny z powodu obniżki danin, skoro stary jeszcze działa i można w nim palić. A niektóre „kopciuchy” spawane z blachy grubszej niż Wielki Mur Chiński wytrzymają jeszcze wiele, wiele lat. I przez te wszystkie lata będą truć sąsiadów. Wolny rynek wyreguluje to (i to jeśli) za 50-100 lat.
Szkoda też, że podczas pisania felietonu nie doczytał pan przy okazji ustawy Prawo o ochronie środowiska, gdzie jak byk jest napisane, czym może się skończyć zamknięcie strażnikom miejskim drzwi przed nosem – nawet trzema latami więzienia. Ba, gdyby pańską kotłownię chciała odwiedzić osobiście Hanna Gronkiewicz-Waltz, żeby sprawdzić piec, to również ma takie prawo. Jeśli ktoś postanowi pójść pana śladem i straży miejskiej nie wpuścić, to może się narazić na mniejsze lub większe problemy.
Oczywiście, można oczywiście próbować wykpić wszystko. Na naszej, prawicowej stronie sceny politycznej nie jest to trudne – wystarczy nazwać to po prostu „lewackim”, dorzucić jeszcze hasło „wolny rynek” i już. Zaorane. Tylko że środowisko polskich antysmogowców jest tak niejednorodne, że nie da się go wrzucić do żadnego wora i przypiąć żadnej łatki – jest prawo, lewo, liberalizm i konserwa, są Zieloni i ludzie Marka Jurka. Wiem, że trudno walczyć z czymś, czego się nie widzi, często nawet nie czuje. Łatwiej też wyliczyć koszta bezpośrednie wymiany pieców, a nie pośrednie – chorób i zgonów. Ale „jazgot” zamiast konstruktywnej debaty na temat smogu naprawdę nie pomaga.
Bartłomiej Orzeł jest ekonomistą i publicystą. Publikował m.in, na łamach wSensie.pl, wGospodarce.pl oraz Uważam Rze, współzałożyciel jagiellonski24.pl. Aktywista Sądeckiego Alarmu Smogowego oraz Ośrodka Studiów o Mieście w Nowym Sączu.