W PiS-ie, po odejściu Porozumienia Jarosława Gowina zaczęto gorączkowe poszukiwania głosów brakujących do większości. Zebrano swego rodzaju resztówki, trzeba było ciułać po jednym pośle i stawało się to coraz droższe. A i tak większość jest chwiejna. PiS zaczął więc spoglądać taktycznie w stronę Konfederacji. Jedenastu solidnych posłów to dziś kapitał nie do przecenienia.
Zwłaszcza do takich ruchów popychają badania. Z nich wynika, że PiS nie ma co marzyć o samodzielnym rządzeniu, ba – może stracić pozycję lidera politycznej sceny, jeśli swoje siły połączą Tusk i Hołownia. Po drugie – Konfederacja wychodzi na dwucyfrowy wynik i może – jeśli trend się utrzyma – grać rolę obrotowego języczka u wagi. Po prostu każdemu byłaby potrzebna, by moc rządzić. Dlatego PiS zaczyna, na razie za pomocą ministra Czarnka, rozmowy z Konfederacją, a w takim przypadku należy powtórzyć sobie jak to naprawdę wygląda.
Wróg nr 1?
PiS ma taktykę, że na prawo od nich ma być już tylko ściana, a więc uważa Konfederację za wroga nr jeden, bo ta robi w jego (deklaratywnych) rejonach. Inne partie, jako różnicujące się wewnątrzplemiennie odcieniem lewackości, nie zagrażają wyjątkowej tożsamości PiS-u, Konfederacja – przeciwnie, godzi w samo jej sedno. Konfederacja o tym wie i uparcie punktuje PiS za to, że jest przefarbowaną lewicą. W odróżnieniu do lewicy bezbożnej, PiS ma być lewicą pobożną. To znaczy, że partia rządząca ma tylko zewnętrzny obraz patriotyczno-obyczajowy, zaś jak przyjdzie co do czego, czyli np. do gospodarki to jest etatystyczna, nawet – socjalistyczna. Czyli jest to nowożytna sanacja – socjalizm przebrany w biało-czerwone szaty. I Konfederacja z uporem w ten sposób wykazuje fałsz niespójności formy z treścią PiS-u, czym naraża się potwornie rządzącym.
Szczególnie widać to w zakresie gospodarki. Konfederacja stała się bowiem jedynym przedstawicielem polskich przedsiębiorców. I to nie tylko, że tak chciała, ale olewanie tej grupy przez całą klasę polityczną siłą rzeczy wypchnęło Konfederację w tę niszę. Grupka posłów Konfederacji to mieszanina, która do niedawna była mieszanką wybuchową. Udało się bowiem połączyć i zagospodarować elektoraty kilku grup wyborców, do tej pory niepięknie różniących się. Bo mamy tu i narodowców, i ultrakatolików, i liberałów (w prawdziwym sensie tego słowa). I jeśli chodzi o gospodarkę to Konfederacja mówi głosem liberałów gospodarczych, tak jak w sprawach wiary wysyła na mównicę Brauna, a w kwestiach np. imigracyjnych – narodowców. I jest to ciekawa paleta, bo nikt tak nie mówi w Sejmie jak Konfederacja, co czyni ją partią antysytemową (w sensie niezgody na pookągłostowłowy system III RP). W związku z tym Konfederacja jest partią wyrazistą, otwartą na nieplemienne elektoraty „trzeciego sortu”.
Czy sygnały wysyłane w stronę Konfederacji przez PiS są szczere? Nie sądzę. Po pierwsze – to mogą być zagrywki taktyczne, w dodatku, za którymi na razie nic nie stoi. Do wyborów jeszcze szmat czasu. A PiS-owi potrzebna jest stabilna większość, by przegłosować po nad sto ustaw związanych z Nowym Ładem. A tu nie ma co liczyć na Konfederację, która zbudowała swój dwucyfrowy wynik właśnie na tego Ładu krytyce. Poza tym Konfederacja nie chce na końcówce władzy tej władzy wmanewrować się we współrządzenie. Na razie punktuje na jej korzyść społeczna świadomość, że ci jeszcze nie rządzili, czytaj – nie brali udziału w tym bagnie. A więc Konfederacja będzie zyskiwać grając na „tego trzeciego”. Krytykując równo i władze, i totalną opozycję.
Poza tym PiS wcale nie musi być szczery. Do tej pory widać, że zawsze bił się w kampaniach solo, do ostatniej krwi. Jak nie wyszło, że może sam rządzić, to siadał spokojnie do stołu z tymi, których do tej pory opluwał i zaczynał od początku, jak by się nic nie stało i deklaracje odrzucające zawsze i wszędzie innych, przestawały nagle obowiązywać. A więc będzie wojna do końca, a później kto będzie miał więcej kart, ten będzie rozgrywającym. Ale co zrobić jak kart nie starczy i trzeba będzie dobrać od kogoś? No, to co zwykle – się dobierze koalicjanta, a później powolutku będzie się go obierać ze stanowisk i elementów uzgodnionego połączenia programów.
Co po wyborach?
Czy Konfederacja na to pójdzie? Teraz myślę, że nie, bo w samotnym rządzeniu ze spadami zapewniającymi większość PiS się będzie zużywał. I Konfederacji w to graj na przyszłe wybory. A po wyborach przyszłych, jak wyżej, jak się okażą niezbędni, to PiS pójdzie na wiele, zaś opozycja totalna nie będzie mogła (i chciała?) wchodzić w konszachty z (wedle własnej narracji) faszystami. Ba, nawet jak PiS wejdzie w układ z Konfederacją, to tylko potwierdzi swój ukryty faszyzm, czyli można na tym jechać narracyjnie w przyszłości. Fakt, że to nie działa, jak widać po obecnej opozycji wciąż wysadzającej pociągi w wojnie, która nie istnieje, nie będzie miało żadnego znaczenia.
A więc jak mogłaby wyglądać koalicja Konfederacja-PiS? Ciekawe jak by szły uzgodnienia programowe? Czy Konfederajca dostałaby gospodarkę? Finanse? Co z polityką społeczną? To mogłoby być ciekawe, gdyby tak obyczajowo konserwatywny, a gospodarczo socjalizujący rząd wymienić w elemencie ekonomicznym na liberalny? Może by się PiS ugiął w tych sprawach, wskazując swoim wyborcom, że taka jest dziejowa potrzeba, bo inaczej lewactwo rozniesie cały kraj na ryjach?
I jak by to było z Konfederacją? Ta teraz ma luksus recenzowania, u władzy poznałaby gorzki smak kompromisu, który mógłby zużyć jej pryncypialny obraz dzisiejszy. Czy udałoby się utrzymać jedność w takim organizmie, jakim jest Konfederacja, kiedy poszczególne posunięcia u władzy mogłyby zrazić do siebie dość przecież niejednolity jej elektorat?
Do wyborów w przewidzianym terminie jeszcze szmat czasu. Każdy więc liczy na przygotowanie do tego finału. Peleton się po prostu rozprowadza, wchłania przedwczesnych uciekinierów. Mamy do czynienia z potencjałem chwilowych taktycznych sojuszy, zadzierzgiwaniem koalicji, po których za chwile nie ma śladu. I tak liczy się tylko linia z napisem „meta”. Kto będzie pamiętał kto komu co obiecał jak się planowało finisz, czy ucieczkę? Będzie się tylko liczył zwycięzca i układ na podium. Wtedy wszyscy byli wyścigowcy i przeciwnicy siądą do stołu i będą układać ten chwilowy wyraz woli suwerena, przepuszczony przez maszynkę ordynacji, w układ polityczny, najczęściej daleki od wyobrażeń wyborców.
Każdy odegra swoją rolę przed publicznością i za kulisami zacznie się podział władzy, wpływów i pieniędzy. Czyli skończy się spektakl dla ubogich i zacznie prawdziwa polityka.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Czytaj też:
Nie tylko stanowiska w rządzie. Co jeszcze jest w umowach koalicyjnych?Czytaj też:
Polexit. Jak to się właściwie robi?