Podczas naszej poprzedniej rozmowy powiedział Pan, że "szczepionka Pfizera nie tylko w 95 procentach chroni przed zachorowaniem, ale również przed przenoszeniem wirusa”. Czy dzisiaj potwierdziłby Pan te słowa?
Prof. Piotr Kuna: Nie, nie potwierdzam. Rzeczywiście takie były wstępne doniesienia, ale dotyczyły ona wariantu alfa koronawirusa. W międzyczasie pojawił się wariant delta i wszystko się zmieniło. W przypadku tego nowego wariantu, zgodnie z obecną wiedzą medyczną zmniejszenie transmisji wirusa nie jest do końca określone. Ono na pewno jest mniejsze o około 50 proc. Na dobrą sprawę nikt tego dokładnie nie wie. Mówimy o wariancie delta, który jest bardziej zaraźliwy, ale również słabszy, czyli daje łagodniejsze objawy choroby. Prawdopodobnie za kilka miesięcy będzie dominował wariant lambda z Peru lub kolejna mutacja wariantu Delta obecna teraz w Wielkiej Brytanii, które są jeszcze bardziej zakaźne ale dają łagodniejszy przebieg choroby. Wszystko zmierza do tego, że ten wirus będzie wywoływał objawy podobne do zwykłego przeziębienia.
A co jeżeli chodzi o skuteczność szczepień w ochronie przed ciężkimi objawami COVID-19?
Zdecydowanie szczepionki chronią przed ciężkim przebiegiem i zgonem z powodu choroby COVID-19, natomiast ze względu na mutację wirusa w mniejszym stopniu chronią przed ponownym zakażeniem, wbrew temu, co nam się na początku wydawało.
Jak skomentuje Pan doniesienia portalu LifeSiteNews, który – powołując się na dane z brytyjskiej i szwedzkiej służby zdrowia – informuje, że zdecydowana większość zgonów z powodu COVID-19 w obu krajach dotyczy osób w pełni zaszczepionych?
To nieprawda. Otrzymałem niedawno oryginalne publikacje, na które powoływano się przy tych badaniach i tam nic takiego nie było. Zebrałem te materiały i wysłałem mailem do autora tych doniesień, na co odpisał, że i tak nikt tego nie czyta.
Czy spodziewał się Pan tak dużej burzy medialnej po swoich słowach wypowiedzianych na antenie w Polsat News?
Przede wszystkim moim obowiązkiem jako naukowca jest mówienie prawdy. Ta prawda musi mieć oparcie w badaniach naukowych, które są prowadzone z odpowiednią metodologią. Jest to medycyna oparta na faktach. W przestrzeni medialnej istnieje bardzo dużo nieprawdziwych informacji na temat koronawirusa. W tym przypadku wszyscy są winni i nie ma strony, która się wyróżnia.
Czyli poruszył Pan temat tabu?
Ja bym tak tego nie nazwał. Gdybyśmy od samego początku podeszli do tej sprawy w uczciwy sposób, a nie np. jak do gry politycznej, bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. Mnie jako lekarza bardzo smuci nie tyle liczba zakażeń, co liczba nadmiarowych zgonów, która w tej chwili przekracza 100 000. To tak, jakby umarli wszyscy mieszkańcy Płocka. To również zmniejszenie średniej długości życia w Polsce, co w mojej ocenie jest tragedią. To przecież nie tylko efekt wywołany wirusem, ale nagromadziło się tu mnóstwo czynników, m.in. niedoskonałością organizacyjną ochrony zdrowia i jej paraliżem przez ponad rok, a także podejmowaniem istotnych decyzji dotyczących zdrowia publicznego przez polityków bez uwzględnienia opinii ekspertów o udokumentowanych osiągnięciach zawodowych.
Co rozumie Pan przez te mało profesjonalne działania?
Jest ich bardzo wiele. Jestem człowiekiem, który widzi od środka jak jest naprawdę. To np. umieszczanie wielu pacjentów z COVID-19 w jednej sali, w sytuacji, gdy każdy z nich powinien być izolowany. Każdy człowiek oddychając wytwarza bioarezol zwierający miliardy wirusów który wszyscy potem oddychają. Maseczki tutaj niewiele pomogą. W ten sposób dochodzi do supernadkażenia i ciężkiego zapalenia płuc, co moim zdaniem jest skandalem. Ostatnio jeden z dyrektorów szpitala tymczasowego powiedział mi, że przecież hala sportowa jest wysoka. Taki jest właśnie poziom wiedzy. Jeżeli nie ma możliwości izolacji pacjentów w szpitalu, to wówczas powinni być izolowani w warunkach domowych. Kolejna sprawa, to niestosowanie od samego początku nieinwazyjnej wentylacji mechanicznej, tylko zafascynowanie intubacją i respiratorami. Gdyby postępowano inaczej, uratowałoby to wiele osób. Myślę, że także rozpaczliwe leczenie antybiotykami każdego zakażonego koronawirusem przyniosło więcej szkód niż pożytku. Na tego wirusa nie ma skutecznego leku, kluczowa jest profilaktyka i bardzo dobre leczenie internistyczne wszystkich chorób przewlekłych.
Wspomniał Pan o nadmiarowych zgonach. Na ile są one efektem lockdownów, a szczególnie zamknięcia placówek ochrony zdrowia?
Tak, to prawda. Ograniczanie dostępu do lekarzy znacznie się do tego przyczyniło. W ubiegłym roku do szpitali przyjęto o 30 procent mniej pacjentów niż w latach ubiegłych. Odnotowujemy zgony we wszystkich grupach chorych, znacznie spadła też liczba zażywanych leków. Najbardziej narażone na ciężki przebieg COVID-19 są osoby z wielochorobowością układu oddechowego i sercowonaczyniowego, a także z cukrzycą i chorobami nerek. Jeżeli nie biorą one leków i nie mają kontaktu z lekarzem, to jest ogromny skandal i częsta przyczyna przedwczesnych zgonów.
„Pierwsza rzecz, którą bym zrobił, to zamknąłbym cmentarze pierwszego i drugiego listopada, ale uwaga: tylko dla osób niezaszczepionych” – tak w TVN24 mówił prof. Krzysztof Filipiak. Czy Polakom grozi segregacja sanitarna?
To jest paradoks. Wiele osób myśli, że segregacja ma na celu ochronę osób zaszczepionych przed niezaszczepionymi. Jest dokładnie odwrotnie. To osoba zaszczepiona może zarazić niezaszczepioną i sprawić ciężki przebieg choroby. Mam pacjentów, którzy chcieliby przyjąć szczepionkę, ale nie mogą, bo są w grupie ryzyka, wstrząsu, zakrzepicy, a nie ma systemu który sprawnie szczepi takie. W ten sposób kilkadziesiąt tysięcy osób nie może zaszczepić się w bezpiecznych warunkach. Z kolei są też tacy, którzy w sposób świadomy nie chcą się szczepić, tak jak mój 94-letni pacjent. Powiedział mi ostatnio, że nie boi się wirusa, to nie jest dla niego najgorsza rzecz na świecie, przeżył Powstanie Warszawskie i więzienie w czasach komunizmu. W związku z tym stwierdził, że nie ma zamiaru się szczepić, a jeżeli umrze, „to znaczy, że Pan Bóg tak chciał”. I kropka. To jednak świadomy wybór tych ludzi. Jeżeli ktoś taką decyzję podejmuje, to ma do tego pełne prawo. Pacjent ma prawo do odmowy inwazyjnej procedury medycznej i jako lekarz szanuję to prawo, ale pod warunkiem, że ten pacjent jest poinformowany o konsekwencjach swojego wyboru. Nie wolno nikogo obrażać ani dyskryminować nawet w dobrej intencji, bo nie wiemy czy jest to zgodne z poglądami pacjenta. To nie są małe dzieci, którym daje się klapsy.