Szczerze przyznam, że miałam ogromne opory, by napisać cokolwiek w sprawie śmierci 30-latki w ciąży z Pszczyny. Z dwóch powodów. Po pierwsze nie miałam chęci dać się wplątać w moralny szantaż pt. jeśli nie uważasz, że do tej śmierci przyczynił się wyrok Trybunału Konstytucyjnego to znaczy, że jesteś bez serca, brak ci empatii, nienawidzisz kobiet, chcesz im stworzyć piekło na ziemi itd. itp. Po drugie, od samego początku sprawa ta została zaprzęgnięta w polityczne cugle, bo przeciwnicy PiS szybko wyczuli, że mają szansę na obudzenie wygasłych emocji, związanych ze strajkiem kobiet, a doskonale pamiętają, że były to jedyne tak masowe demonstracje, które realnie wpłynęły na poparcie dla PiS, co było widać w sondażach. Do tego dochodzą oczywiście środowiska aborcyjne, dla których to okazja do walki o postulat aborcji na życzenie.
Trudno więc dziś rozmawiać o faktach, gdy wokół króluje świadome granie na emocjach. Emocjach, to podkreślmy, u większości zwykłych ludzi słusznych i zrozumiałych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.