Nastolatka z Gorzowa, która nazwała premiera Tuska „zdrajcą”, zrobiła w ciągu kilku dni medialną karierę, jakiej mógłby jej pozazdrościć niejeden celebryta.
Część prawicy omdlewała w zachwytach nad odwagą Marysi, chwaląc jej politologiczną przenikliwość i fachową diagnozę charakteru premiera. Z kolei zwolennicy Platformy z miejsca rzucili się licealistce do gardła, chcąc zdławić w zarodku antytuskowy bunt. A nuż inni uczniowie zarażą się ślepą nienawiścią do premiera? Co zaś, gdy epidemia dotknie cały Gorzów? Niechybnie ogarnie też Wielkopolskę, a potem, autostradą A2, dotrze prościutko na Ursynów...
Tamę należało postawić natychmiast. Tomasz Lis opublikował na swoim portalu tekst o pannie Sokołowskiej, który sprowadzał się do następującej tezy: niebezpieczna wariatka, grafomanka, cała szkoła się jej wstydzi. Brakowało tylko: „Żydówka”. Wtedy Julius Streicher mógłby spokojnie przedrukować artykuł z Natemat.pl w swoim „Der Stürmer”.
To, co się dzisiaj dzieje wokół Marysi, dla jej psychiki zdrowe być nie może. Niektórzy prawicowi komentatorzy robią dziewczynie krzywdę, czyniąc z niej polską Joannę d’Arc. Po drugiej stronie barykady toczy się klasyczna nagonka, żeby przypadkiem innym nastolatkom nie przyszło do głowy obrażanie łaskawie nam panującego.
Marysia sama jest sobie winna. Trzeba było wystąpić z transparentem: „Kaczor do wora, wór do jeziora”. Wtedy Tomasz Lis broniłby jej „prawa do wolności wypowiedzi”, a może nawet uhonorowałby nastolatkę zaproszeniem do swojego programu. A tak młode dziewczę straciło tylko okazję, żeby siedzieć cicho.