Władimirze Władimirowiczu, przegraliście tę wojnę – miał usłyszeć Putin od jednego z generałów podczas narady z kierownictwem resortów siłowych i z dowódcami wojskowymi. Tak przynajmniej twierdzi rosyjski bloger General SVR, który na Telegramie publikuje, często okazujące się potem prawdą, przecieki ze szczytów kremlowskiego olimpu. W jego ocenie armia rosyjska przegrała w tym sensie, że nie tylko straciła możliwości ofensywne, lecz także niedługo nie będzie w stanie nawet się bronić przed ukraińską kontrofensywą. Co zresztą pokazuje klęska pod Charkowem.
Kremlowska propaganda próbowała mydlić oczy swoim odbiorcom. Rzecznik MON Igor Konaszenkow ucieczkę przedstawił jako przegrupowanie oddziałów, które teraz będą bardziej potrzebne w obronie obwodu donieckiego. Nie zabrzmiało to wiarygodnie nawet dla zwolenników rozpętanej przez Putina wojny.
Coraz częściej do głównego nurtu propagandy przebijają się głosy niezadowolenia. Tradycyjnie nieudolność armii rosyjskiej krytykuje Igor „Striełkow” Girkin, były oficer FSB, bohater walk w Donbasie po stronie separatystów. Radykalny imperialista, który już w 2014 r. narzekał na Putina, bo ten nie zdecydował się na podbój całej Ukrainy. Kompromitację charkowską porównał ostatnio do klęsk rosyjskich podczas wojny z Japonią w 1905 r. Jak wiadomo, ówczesna porażka na froncie była początkiem końca imperium.
Choć „Striełkow” nie funkcjonuje w oficjalnym obiegu, to jego głosem zaczęli mówić goście popularnych programów propagandowych w państwowej telewizji. Były deputowany Borys Nadieżdin oskarżył o kłamstwo tych, którzy doradzali Putinowi rozpoczęcie „specjalnej operacji wojskowej”, zapewniając, że zakończy się ona szybkim zwycięstwem. Deputowany Siergiej Mironow uspokajał, zapewniając, że Rosja tak naprawdę jeszcze nie zaczęła „prawdziwej” operacji. Obaj są przedstawicielami koncesjonowanej opozycji, przy czym pierwszy gra rolę liberała, drugi – ultrapatrioty.
O tym, że sytuacja na froncie jest „bardzo trudna”, otwarcie mówili nawet, zazwyczaj bojowo nastawieni propagandyści, popularni prowadzący programy publicystyczne: Olga Skabiejewa, Jewgienij Popow czy Władimir Sołowiow. Szefowa RT Margarita Simonian apelowała o to, by nie panikować i modlić się za powodzenie walk. A jednocześnie, podobnie jak wielu innych kremlowskich agitatorów, nawoływała do zemsty. „Trzeba przyznać, że ponieśliśmy klęskę pod Charkowem” – mówił reżyser Karen Szachnazarow w programie Władimira Sołowiowa. Z kolei Aleksandr Prochanow, stalinista, charyzmatyczny publicysta o skrajnie imperialistycznych poglądach, na łamach swojej gazety „Zawtra” pocieszającym tonem pisał: „Rosja zawsze umiała swoje najstraszniejsze klęski przekuwać w zwycięstwa”.
W mediach rosyjskich pojawiają się informacje o zagrożeniach dla bezpieczeństwa przygranicznego obwodu biełgorodzkiego. Nie po raz pierwszy. O ile jednak kilka miesięcy temu służyły one propagandowemu przedstawieniu Ukraińców jako agresorów, o tyle obecnie wydają się szczerą obawą o to, jak daleko zajdzie ukraińska ofensywa. Gdy podczas wspomnianej narady Patruszew raportował o dywersji w Biełgorodzie, rozdrażniony Putin miał odpowiedzieć: „Na ch.j mi o tym opowiadacie? Tam praktycznie sami Ukraińcy żyją. Swoich zabijają. I bez tego mamy wystarczająco problemów”.
Wreszcie grupa samorządowców z Petersburga i Moskwy odważyła się publicznie oskarżyć Putina o zdradę w związku ze specoperacją oraz domagać się jego dymisji. Radni dzielnicowi wystosowali w tej sprawie oficjalne pisma do Dumy Państwowej. Putinowi dostało się zarówno za niepowodzenia na froncie, jak i za ich międzynarodowe i gospodarcze konsekwencje. Młodzi Rosjanie w wieku produkcyjnym albo giną, albo uciekają z kraju. Inwestorzy wycofują się z Rosji. Wreszcie, argumentują radni, Putin doprowadził do tego, czemu rzekomo tak bardzo chciał zapobiec. Oto bowiem w rezultacie jego działań NATO niebezpiecznie zbliżyło się do granic Rosji, poszerzając się o Finlandię i Szwecję. Poza tym celem operacji była demilitaryzacja Ukrainy. I również w tym wypadku efekt jest odwrotny do zamierzonego. Kijów się wręcz jeszcze bardziej „zmilitaryzował” dzięki dostawom nowoczesnego sprzętu wojskowego z Zachodu. Padły też zarzuty o budowę państwa policyjnego, doprowadzenie do izolacji międzynarodowej czy represje polityczne. Generalnie jednak krytycy Putina przypominają raczej Stauffenberga niż „dobrych Niemców”. Wypominają nie tyle zbrodnicze zamiary, ile nieskuteczność w ich realizacji. A to już powinno władcę Kremla martwić o wiele bardziej niż protesty prozachodnich demokratów. Jeden z deputowanych został ukarany wysoką grzywną za dyskredytację armii rosyjskiej. Na wniosek gubernatora sąd zgodził się na rozwiązanie jednej z krytycznych wobec Putina rad. Generalnie jednak sam fakt, choćby ograniczonego, buntu samorządowców jest symptomatyczny. Wątpliwe, by byli to szaleńcy. Odważyli się rzucić wyzwanie Putinowi albo dlatego, że wyczuwają jego słabnącą pozycję, albo dlatego, że mają wsparcie jednej z kremlowskich baszt.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.