We wtorek spółka Nord Stream AG poinformowała o "bezprecedensowych zniszczeniach", które dzień wcześniej miały miejsce na trzech podmorskich liniach rurociągów systemu Nord Stream.
Później szwedzcy sejsmolodzy przekazali, że w poniedziałek zarejestrowali dwie eksplozje na trasach gazociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2.
Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow powiedział, że "Moskwa jest bardzo zaniepokojona tą wiadomością" i nie wykluczył, że incydenty mogły być spowodowane sabotażem. Podobne stanowisko zajęła szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.
Kto i po co wysadził Nord Stream?
W środę szef fińskiego MSZ Pekka Haavisto stwierdził, że za kryzysem w Nord Stream stoi "pewny podmiot państwowy". – Kiedy przeprowadzana jest operacja tej wielkości, musi być w nią zaangażowany jakiś aktor państwowy – powiedział, nie ujawniając więcej szczegółów.
Podkreślił, że Finlandia jest bardzo zaniepokojona tym, co się stało. – Obawa jest wielka. Rozumiem punkt widzenia Szwecji i Danii, że jest to problem dla całej UE, gdy sabotaż jest możliwy na kluczowej sieci energetycznej – oświadczył minister, cytowany przez największą w kraju gazetę "Helsingin Sanomat".
Haavisto stwierdził, że nie ma żadnej wiedzy na temat pęknięć rur lub podobnych zdarzeń na fińskich wodach terytorialnych. – Oczywiście zbadamy teraz wszystkie ruchy statków na Morzu Bałtyckim i spróbujemy ustalić, co się wydarzyło w pobliżu rurociągów – zapowiedział.
Blinken: Sabotaż? To w niczyim interesie
Stany Zjednoczone wyraziły gotowość dostarczenia Europie wsparcia w sprawie wycieków gazu z obu nitek Nord Stream. – Jeśli okaże się, że wyciek z gazociągów Nord Stream to efekt sabotażu, nie będzie to w niczyim interesie. Ale z tego co rozumiem, wyciek nie będzie miał znaczącego wpływu na odporność energetyczną Europy – stwierdził we wtorek amerykański sekretarz stanu Antony Blinken.
Czytaj też:
Co się stało na dnie Bałtyku? Jakóbik: Ceny gazu znów rosną