Cała sprawa Tomasza Lisa pokazuje, że nawet najbardziej przemyślana kariera medialna nie ma szans na długi dystans, gdy nie towarzyszy jej przywiązanie do elementarnych zasad etycznych.
Października 2022 r. Tomasz Lis raczej nie będzie wspominał zbyt dobrze. Najpierw portal Wirtualne Media ogłosił, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo, mające wyjaśnić, co się działo w redakcji „Newsweeka” za czasów jego rządów. Według portalu to efekt zawiadomień, które latem miały wpłynąć do prokuratury. Mają dotyczyć one m.in. molestowania seksualnego i naruszania praw pracowniczych. Potem 12 października szefostwo TOK FM zaproponowało Lisowi przybycie do radia 21 października i męską rozmowę na antenie na temat zarzutów. Dzień po opublikowaniu tego apelu w warszawskiej radiostacji Tomasz Lis ogłosił, że przeszedł czwarty już udar i jest w szpitalu. I wreszcie 19 października tygodnik „Polityka” uczynił z tekstu „Sprawa Lisa” pióra Rafała Kalukina okładkowy temat numeru. W swoim tekście Kalukin zaznaczył, że to, co się działo w redakcji „Newsweeka” za rządów Lisa, wciąż wymaga pełnego wyjaśnienia. Kalukin bardzo ostro skrytykował też akcję Jacka Żakowskiego na rzecz powrotu Lisa na antenę TOK FM w roli komentatora stacji. Żakowski jest od wielu lat stałym autorem „Polityki” i trudno przypuszczać, by tak ostra reprymenda wobec szefa tzw. trzódki nie nastąpiła wskutek decyzji szefostwa „Polityki”.
Bardzo pouczające jest prześledzenie, jakie koleje przechodziła sprawa Lisa i co ona mówi nam o obyczajach panujących w obozie liberalno-lewicowym.
NIEUDANE PROBY WYBIELENIA
Pierwsza faza sprawy Tomasza Lisa zaczęła się 24 czerwca, kiedy to wydawnictwo Ringier Axel Springer Polska poinformowało o zwolnieniu naczelnego „Newsweeka”. Zwracał uwagę brak podania przyczyn tej nagłej decyzji. Bardzo szybko posypały się relacje o skandalicznym sposobie traktowania ludzi przez Lisa. Tezę, że chodzi o coś znacznie poważniejszego niż mobbing, postawił Rafał Kalukin z „Polityki”. Opinię, że „powody (zwolnienia) są znacznie gorsze”, podawaną przez wypowiadających się anonimowo dziennikarzy „Newsweeka”, postawił też publicznie Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski. Lis najpierw pogroził Jadczakowi sądem, ale potem „wybaczył mu po chrześcijańsku”. Sytuacji Lisa nie poprawiła też publiczna deklaracja dziennikarki Renaty Kim, że mobbing istniał i że to ona zaalarmowała zwierzchników Lisa w tej kwestii.
Faza druga sprawy zaczęła się, gdy zakończyły się działania Państwowej Inspekcji Pracy w „Newsweeku”. PIP sprawdziła procedury antymobbingowe, ogłaszając, że procedury działały w firmie sprawnie.
Tomasz Lis zaczął wówczas bardzo szybko triumfować. Jak pisał: „Na wiele tygodni zamieniono moje życie i życie moich najbliższych w koszmar. Nie oszczędzono mi żadnego epitetu, niczego. Nie oczekuję przeprosin ani nawet refleksji. Jako chrześcijanin mam tylko jedno wyjście – wybaczam. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiał zapomnieć”. Bardzo szybko pozy byłego gwiazdora TVN skontrowano. Wskazywano, że wynik kontroli PIP w „Newsweeku” nie przesądza, czy sprzeczne z prawem praktyki zaistniały w tygodniku czy też nie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.