Jak delegalizować konserwatystów, nie zmieniając zapisów prawa
  • Małgorzata WołczykAutor:Małgorzata Wołczyk

Jak delegalizować konserwatystów, nie zmieniając zapisów prawa

Dodano: 
Cenzura. Zdjęcie ilustracyjne
Cenzura. Zdjęcie ilustracyjne Źródło:Flickr / (CC BY-ND 2.0)/Jennifer Moo
Wolność słowa nie spadła nam z nieba, wydzieraliśmy ją okupantom kosztem życia naszych najlepszych rodaków. Zmieniając słowa, liberalny salon zmienia prawo – bez wprowadzania zmian legislacyjnych. Nowa Armia Czerwona chce nas uciszyć.

Przeciętny nadwiślański zjadacz chleba, słusznie zatroskany o przebieg wojny i wskaźniki inflacji, nie uwierzy, że dniem i nocą trwa operacja na słowach, aby zmieniając ich znaczenie, zmianie uległo prawo i finalnie można było zdelegalizować konserwatystów bez konieczności wprowadzania zmian legislacyjnych.

Owszem, brzmi nieprawdopodobnie, ale to dlatego, że mainstreamowe media wyciszają newralgiczny temat i cały arsenał swoich obaw o „wolność słowa” wystrzeliwują wyłącznie w kierunku rządu PiS. W dodatku same biorą udział w działaniu zmierzającym do tego, aby zmienić naszą mentalność pod dyktat dogmatów lewicy. Wydawało się, że po doświadczeniach PRL żaden partyjny bełkot skazujący wolną myśl na eliminację nie jest już możliwy. Tymczasem, gdy kolejny wariant lewicowej nowomowy wkracza do języka debaty publicznej, do szkoły czy na ulicę, i to opakowany dość atrakcyjnie w „europejskie wartości” – trudno o możliwość odwrotu.

JĘZYK KSZTAŁTUJE RZECZYWISTOŚĆ

Czy ktokolwiek usłyszał od położnej, że urodziła mu się osoba LGBT? Zdaje się, że jeszcze nie istnieją tak nowoczesne porodówki, które spełniałyby życzenie nowych komisarzy ludowych od inkluzyjnego języka. A jednak w wielkomiejskim gronie, gdy wdamy się w rozmowę i przypomnimy, że nie ma osób LGBT, a jedynie ideologia, od razu krzyżują się na nas spojrzenia, jakbyśmy popełnili wykroczenie. Wiadomo, perfekcję tego mechanizmu wypracował Goebbels, instruując, że „kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą”. Z chwilą jednak, gdy tłum przyjmie tę „prawdę” jako własną, trudno nam, istotom tak społecznym, stawać w kontrze do dominującej większości. Ci, którzy nie mają ochoty i siły przeciwstawiać się, wolą przyjąć ideologiczny język, ponieważ tłum zapewnia nam ochronę przed konfliktami i przed tymi, którzy się z nami nie zgadzają.

Historia niewiele może nauczyć, gdy biologiczna potrzeba bycia w stadzie każe posłusznie wyczuwać nastroje i poddawać się im. Uskutecznianie strategii „my kontra oni” zwiększa zależność od grupy, ale – co groźniejsze – może być wykorzystywane do zmieniania prawa bez konieczności wprowadzania nowych zapisów. Proces legislacyjny jest długi i zawiły, wymaga namysłu, analiz, zgody większości, racjonalnego dowodzenia. Dla lewicy to zbyt długa i niepewna droga, woli zbierać owoce rewolucji jak najszybciej. Niewielka grupa zaangażowanych aktywistów, celebrytów posiadających tysiące followersów może zmienić język w debacie i dyskursie prawnym, po prostu zmieniając definicję słów.

Artykuł został opublikowany w 49/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także