Wśród powodów nawołujących do zmian w obecnym budżecie UE wymienia się: skutki wojny na Ukrainie, potrzebę reagowania na kryzysy takie, jak pandemia COVID-19, drożyzna żywnościowa i energetyczna, inflacja rujnująca przedsiębiorców, ubóstwo i wykluczenie społeczne, które zagraża już 21,9 proc. mieszkańcom UE.
Najbardziej dramatycznie brzmiące zdania tej rezolucji mówią o tym, że nieprzewidziane potrzeby wywołane wojną w Europie (wojna na Ukrainie) znacznie przekraczają środki dostępne w obecnych wieloletnich ramach finansowych, co wymaga nowych źródeł finansowania. Tak więc widać, że Unii Europejskiej, która uznała kiedyś, że musi finansować wiele działań, począwszy od promocji "gender" na całym świecie, przez wspieranie farm pomidorowych na pustyni senegalskiej, ochronę klimatu i budowę ekologicznego przemysłu, aż po jak najbardziej słuszną politykę rolną i infrastrukturę komunikacyjną, zabraknie wkrótce kasy. Cała rezolucja naszpikowana jest troską o pozostającą pod putinowskim bombardowaniem Ukrainę, co ma oczywiście usprawiedliwiający wydźwięk wobec tych wszystkich polityków Zachodu, którzy przez lata kolaborowali z reżimem rosyjskim, a teraz współtworząc rezolucję współczują Ukrainie i chcą jej jakoś pomóc.
Autorzy rezolucji z grup rządzących UE przyznają wprost, że putininflacja rażąco obniża siłę nabywczą budżetu UE, ogranicza jego zdolności inwestycyjne, co w końcu prowadzi do tego, że można sfinansować mniej projektów, że będzie mniej beneficjentów i mniej zrealizowanych celów UE. Każdemu, kto trochę interesuje się projektem unijnym, ciśnie się na usta pytanie, co zrobić w tej niewątpliwie trudnej sytuacji, żeby było chociaż normalniej, jeśli już jest za późno, żeby było dobrze? Odpowiedź płynąca z kolejnych zapisów treści rezolucji, przyjętej 15 grudnia, nie jest krzepiąca, ani racjonalna, bo dalej zakłada się, że realizowane muszą być cele klimatyczne i bioróżnorodnościowe na 2030 i 2050 rok oraz promowana powinna być polityka równowagi płci i że koniecznie trzeba doprowadzić do wspólnych zamówień w przemyśle obronnym UE oraz, że mechanizm warunkowości
(zastosowany już w stosunku do Węgier) obroni budżet UE przed korupcją.
Najcięższy kaliber zaprezentowany został w treściach rezolucji, które niemal przymuszają Komisję Europejską do wprowadzenia trzech nowych zasobów własnych (nowych, świeżych pieniędzy) podkreślając, że zgodnie z planem działania nowe zasoby własne wynikające z wniosków dotyczących zreformowanego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 (reforma ETS) oraz mechanizmu dostosowania granic emisji dwutlenku węgla (CBAM - graniczny podatek węglowy) mają zostać wprowadzone w dniu 1 stycznia 2023 r., oraz, że nowe zasoby własne oparte na filarze pierwszym ram integracyjnych OECD/G20 również mają zostać wprowadzone w tym samym terminie (podatek od ponadnormatywnych zysków firm globalnych).
Co zatem może się stać w przyszłości z budżetem UE? Jestem pewien, że wszystko zmierza do przesunięcia priorytetów w stronę zmniejszenia środków na spójność i rolnictwo i zwiększenia ich w kierunku obronności i infrastruktury transgranicznej. Widać też chęć wprowadzenia nowych podatków na paliwa samochodowe i paliwa wykorzystywane do opalania domów z czego głównie powstać ma Społeczny Fundusz Klimatyczny, którym UE będzie mamić biedniejsze kraje zmuszając je do odchodzenia od paliw kopalnych w zamian za jego przeznaczenie dla poszczególnych krajów. Do tego wszystkiego dojdzie jeszcze projekt zmiany traktatów o UE i propozycja, by wyprzeć jednomyślność 27 państw UE przy kluczowych, podatkowych czy ustrojowych decyzjach UE.
UE planuje więc centralizowanie swej działalności choć w powszechnej narracji mówić będzie o wielkiej randze decentralizacji państw narodowych i zwiększeniu roli samorządu terytorialnego. UE zatem będzie narzucać jednolitość wszędzie i harmonizować wszystko. Nie wolno się jednak poddawać temu trendowi, bo jest on nienaturalny i pokrętny oraz pomijający lepsze, obecne zapisy TFUE. Zresztą na pewno wiele krajów spośród obecnych w UE nie zgodzi się na jedno państwo europejskie. Takie zapowiedzi mogą doprowadzić do sytuacji o której mówi Dalibor Rohac, ekonomista związany z American Enterprise Institute,,bardziej prawdopodobne jest, że UE stanie się po prostu nieistotna. Instytucje unijne będą istnieć, ale państwa członkowskie nie będą przejmować się ich głosem i zasadami, które te będą się starały narzucać”.
Autor jest europosłem Prawa i Sprawiedliwości