Inna droga Orbána
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Inna droga Orbána

Dodano: 18
Premier Węgier Viktor Orban
Premier Węgier Viktor Orban Źródło: PAP/EPA / MAX BRUCKER
Rozważania Viktora Orbána to autentyczna, solidna refleksja nad globalnymi interesami, realizowanymi w ramach wojny na Ukrainie. W Polsce jej brakuje.

W sprawie Ukrainy polskie media pokazują pod wieloma względami alternatywną rzeczywistość. W tej rzeczywistości Polsce zazdroszczą niemal wszyscy w Europie, bo wytycza kierunek w sprawie wojny na Ukrainie. W tej rzeczywistości to nie naciski ze strony USA, ale moralna presja Polski wymusiła na Berlinie ustępstwo w sprawie czołgów Leopard. W tej rzeczywistości jest tylko dwóch aktywnych hamulcowych: przede wszystkim Niemcy oraz na drugim miejscu zawiedziona miłość – Węgry. Od czasu do czasu pojawiają się jeszcze inni, jak kandydat na prezydenta Czech Andrej Babiš, ale to nic nieznaczące epizody.

Sytuacja tak jednak nie wygląda. Polska i Litwa to jeden biegun, ale na drugim jest także niemała liczba krajów: poza Niemcami i Węgrami także Chorwacja, Bułgaria czy Austria. Każdy z nich ma swoje powody, żeby zajmować inne niż Polska stanowisko.

Węgierskie podejście

W lutym ubiegłego roku, dwa tygodnie przed rosyjską inwazją na Ukrainę, Viktor Orbán wygłosił doroczne wystąpienie o stanie państwa, w którym powiedział: „Interesy Węgier są jasne: przede wszystkim trzeba uniknąć wojny. Tak nakazują nie tylko względy humanitarne, lecz także interes Węgier”. Te dwa zdania pokazują uderzającą różnicę pomiędzy polskim a węgierskim podejściem.

Można by dojść do wniosku, że różnica w podejściu ma przede wszystkim źródło w znacznie większym niż w przypadku naszego kraju uzależnieniu Węgier od rosyjskich źródeł energii – ropy i gazu. Gdy zaczynała się wojna, Węgry importowały z Rosji 80 proc. gazu i 65 proc. ropy. Brak było możliwości szybkiego odcięcia się od tych źródeł, na co naciskała Polska na poziomie unijnym.

Jeśli jednak spojrzeć na ten aspekt z innej perspektywy, to okaże się, że różnica pomiędzy skutkami wprowadzanych w końcu sankcji dla Polski i Węgier nie była tak wielka. Jeszcze w grudniu weszło w życie embargo na ropę importowaną z Rosji drogą morską, a od 5 lutego dojdzie do tego zakaz importu produktów ropopochodnych, a więc przede wszystkim oleju napędowego. Na polskich stacjach benzynowych może to oznaczać skokową podwyżkę cen tego paliwa. Czy jesteśmy na to przygotowani – trudno powiedzieć. Z rosyjskiego gazu wycofaliśmy się sami już kilka miesięcy temu, praktycznie zrywając kończący się i tak kontrakt z Gazpromem. Natomiast skutki wojny widzimy po prostu na rachunkach za energię czy ze stacji benzynowych – abstrahując już od tego, jak bardzo tę okazję do wykręcenia swoich wyników wykorzystały spółki Skarbu Państwa. Europa sama cierpi z powodu nałożonych na Rosję sankcji, a więc dzieje się dokładnie to, przed czym przestrzegali politycy Fideszu.

Potwierdza to sondaż przeprowadzony w krajach UE przez węgierski instytut badania opinii Századvég. Respondentów poproszono, aby wskazali, na ile zgadzają się z następującym stwierdzeniem: „Przywódcy UE nie powinni przyglądać się biernie, ale zrobić coś, aby powstrzymać rosnące ceny i zakończyć wojnę”. Odpowiedzi „zgadzam się całkowicie” lub „raczej się zgadzam” w całej Unii wskazało w sumie 84 proc. pytanych, przeciwnego zdania było jedynie 11 proc. W krajach Grupy Wyszehradzkiej na „tak” było 83 proc. Tylko na Węgrzech było to 78 proc. Można oczywiście mieć zastrzeżenia do sposobu postawienia pytania (połączenie w jednym zdaniu sprawy walki z inflacją oraz zabiegania o pokój), jednak wynik nie jest wzięty z sufitu.

Jeszcze w połowie ubiegłego roku 83 proc. gospodarstw domowych w Hiszpanii, 80 proc. w Wielkiej Brytanii, 76 proc. we Włoszech, 66 proc. we Francji, 65 proc. w Danii i 62 proc. w Szwecji deklarowało w sondażu znacząco rosnące koszty życia, które od tamtego momentu jeszcze się przecież zwiększyły. Ogromną część tych wzrostów stanowią koszty energii.

Całość dostępna jest w 5/2023 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także