Rozmach i zapał, z jakimi Unia zwalcza problemy, których sama sobie dostarcza, robią coraz większe wrażenie. Bo też rosnąca skala tych problemów i ich lawinowo powiększająca się liczba wywołują już nie pomieszanie swego rodzaju podziwu z poirytowaniem, ale chyba po prostu zdumienia z przestrachem.
Najbardziej spektakularnym tego przykładem jest strefa euro, która zmaga się z całą masą plag (a przez nią, na szczęście w mniejszym stopniu, także państwa spoza eurolandu), których nie byłoby, a w każdym razie wystąpiłyby w nieporównanie mniejszym natężeniu, gdyby nie narzucenie sobie projektu euro. A może jednak ktoś jeszcze obstaje przy zdaniu, że gdyby nie istnienie wspólnej waluty, która przez wiele lat pozwalała na całkowicie bezkarne zadłużanie się Grekom, Portugalczykom, Hiszpanom i komu tam jeszcze, trzeba byłoby dziś spieszyć z pomocą ich ojczyznom
z taką samą intensywnością?
Wszelako nie brakuje też mniej spektakularnych, co nie oznacza, że mniej groźnych, dowodów na samobójcze skłonności UE. Ot, choćby słynny II pakiet klimatyczny, czyli z uporem maniaka, a przede wszystkim w zaskakującym tempie forsowany koncept – w tym tygodniu kolejna odsłona tego zadziwiającego spektaklu – który, o czym doskonale wiedzą zainteresowani, szybko doprowadzi do dalszego spadku konkurencyjności i tak już niespecjalnie konkurencyjnych gospodarek państw UE, a przez to do jeszcze większego spowolnienia tempa wzrostu w naszej części świata. Czy coś jednak z tej wiedzy wynika? Otóż niewiele.
W Unii wciąż górę bierze fatalny gen autodestrukcji: ideologiczne zaczadzenie skądinąd słuszną powinnością troski o środowisko naturalne plus zapewne splot interesów koncernów, które na redukowaniu CO2 zarabiają krocie, dostarczając technologie do budowy elektrowni atomowych i wiatrowych oraz zamykania kopalń węgla kamiennego. Tak czy owak determinacja, z jaką liderzy UE kolejny raz podstawiają nogę własnym gospodarkom, czyni zrozumiałym TO, dlaczego z takim entuzjazmem kibicują im w sprawie pakietu klimatycznego przywódcy reszty świata – na czele z USA, Chinami i Rosją. W końcu czy mogliby wymarzyć sobie lepszy prezent dla własnych gospodarek? Rzecz jasna, jedne kraje Unii Europejskiej zapłacą za to klimatyczne szaleństwo wyższą cenę, inne – niższą. Polska – nie ma co ukrywać – dostanie jeden z najwyższych rachunków; Szacuje się, że w związku z tym ceny prądu mogą u nas w ciągu kilku–kilkunastu lat ulec podwojeniu. Chyba że jednak – teraz – jakimś cudem uda się nam uchronić przed tym samobójczym strzałem Unii. Teraz, gdy na czele rządu nie stoi już Donald Tusk, nie od wczoraj przebierający nogami do brukselskich urzędów, a więc dbający o opinię premiera „obliczalnego”, cokolwiek – w konsekwencji – dla interesów Polski to oznaczało. •