Damian Cygan: Czy białoruskie śmigłowce, które naruszyły polską przestrzeń powietrzną, należało zestrzelić, tak jak sugerował Radosław Sikorski?
Romuald Szeremietiew: Nie, to są bzdurne opowieści. Nie reaguje się w ten sposób na takie incydenty. Niektórzy przypominają, że Turcy zestrzelili kiedyś rosyjski samolot bojowy, który naruszył ich przestrzeń powietrzną, ale zanim do tego doszło, strona rosyjska była ostrzegana kilka razy przez Ankarę, że coś takiego się stanie, jeżeli Rosjanie bedą naruszać przestrzeń powietrzną Turcji. Zresztą takie naruszanie przestrzeni powietrznej na obrzeżach NATO to stara praktyka stosowana przez stronę rosyjską. Mówienie o tym, że śmigłowiec, który na parę minut wleciał w naszą przestrzeń powietrzną należało zastrzelić, to są opowieści kogoś, kto albo jest głupcem i nie zna procedur, jakie stosuje się w takich sytuacjach, albo jest zwykłym prowokatorem.
Czy istnieje cień prawdopodobieństwa, że Białorusini nie zrobili tego celowo?
Nie. Wcześniej poinformowali stronę polską, że będą prowadzić ćwiczenia, co oczywiście jest ubezpieczeniem na wypadek, gdyby na czele Ministerstwa Obrony Narodowej stał Radosław Sikorski i kazał zestrzelić te śmigłowce. Wtedy byłby wrzask strony białoruskiej, że przecież ostrzegali Polskę, że piloci się pomylili, że takie rzeczy się zdarzają, a mimo to Polska je zestrzeliła. Bandytyzm, dramat i tak dalej – taka byłaby narracja. A propaganda po tamtej stronie miałaby z całej tej sprawy dużą korzyść.
Czy Grupa Wagnera na Białorusi stanowi realne zagrożenie dla Polski?
Ona może być wykorzystana jako element wojny hybrydowej. Widzimy ciągły napór na polską granicę, szczęśliwie dobrze chronioną, również dzięki temu, że powstał tam mur. Straż Graniczna jest wzmacniana, obecne jest także wojsko. Ale nie można wykluczyć zaostrzenia sytuacji przez stronę przeciwną i próby włączenia w szeregi nachodźców najemników z Grupy Wagnera, którzy przecież nie muszą oficjalnie występować jako formacja zbrojna. Wagnerowcy mogą mieć przy sobie broń, zatem może dojść również do incydentu z wymianą ognia. To wszystko jest rzeczywiście możliwe.
Gdzie są granice polskiej pomocy dla Ukrainy? Coraz częściej pojawiają się głosy, że Polska już wystarczająco pomogła. Czy faktycznie zrobiliśmy już wszystko, co mogliśmy?
Nie wiem, czy zrobiliśmy wszystko, ale na pewno nadal trzeba pomagać tak, aby Ukraina mogła odeprzeć rosyjski najazd, dlatego że to leży w naszym najgłębszym narodowym interesie, żeby czołgi rosyjskie nie znalazły się na granicy ukraińsko-polskiej. To jest poza wszelką dyskusją. Natomiast trzeba pamiętać, że strona rosyjska doskonale zdaje sobie sprawę, że Polska jest bardzo mocnym oparciem dla Ukrainy. W związku z tym zdestabilizowanie Polski różnymi sposobami posłużyłoby Rosji bardzo, żeby Ukraińców pokonać.
Jakie to mogą być sposoby?
Słyszymy choćby o tym, że nagle pojawiły się ulotki z logiem PiS wysyłane do Ukraińców z przekazem, że oto "pomagaliśmy wam, ale już wystarczy i macie nam w zamian oddać Lwów". No przecież to jest ewidentne. Zatem próbować destabilizować Polskę Rosja może nie tylko wagnerowcami z bronią w ręku. Do tego dochodzi jeszcze ktoś taki, jak lider opozycji totalnej Donald Tusk, który sugeruje, że PiS potrzebuje Grupy Wagnera, żeby nie robić wyborów w Polsce, a wtedy on wyprowadzi ludzi na ulicę. To wszystko układa się w piękną całość.
Czytaj też:
Amerykańska mapa z obozami Grupy Wagnera. Dwa blisko polskiej granicy
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.