Piąta rocznica bioterroru

Piąta rocznica bioterroru

Dodano: 
Koronawirus, zdjęcie ilustracyjne
Koronawirus, zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Leszek Szymański
Tomasz Błaut | Ostatnio w rozmowach między znajomymi znów zaczął przewijać się temat pandemii koronawirusa. Choć od dłuższego czasu nie słyszymy nic o kolejnych falach, nakazach maseczkowania czy obostrzeniach, ten okres odcisnął ogromne piętno na całym świecie.

Tak ogromne, że najbardziej nawet zobojętniała politycznie osoba, co jakiś czas wraca myślami do tych surrealistycznych dni, zastanawiając się, czy to wszystko rzeczywiście miało miejsce.

Pozamykane lasy. Pukanie patykiem do okna przychodni. Siedzenie w zamknięciu przez wiele tygodni. Zdalne nauczanie. Donoszenie na sąsiadów. Godziny dla seniorów. Magazynowanie papieru toaletowego. Absurd gonił absurd, ale wszystko to było w imię walki o nasze wspólne zdrowie. Wszystkie ręce na pokład!

Niestety, ten szczytny cel był okupiony niepotrzebnymi tragediami. Nadmiarowe zgony. Pozamykane biznesy, na których rozkręcenie dopiero co wzięto kredyty. Kłótnie rodzinne. Powikłania poszczepienne. Życie bezpowrotnie zniszczone na niezliczoną liczbę sposobów. Nie mówiąc już o bardziej dalekosiężnych konsekwencjach, w tym wysyp chorób nowotworowych.

Czemu więc ogół zachowuje się tak, jakby to wszystko było jakimś przelotnym, bardziej kolorowym epizodem z przeszłości? Czy to jakaś forma znieczulicy społecznej? Chęć wyparcia tych traumatycznych przeżyć? Można zrozumieć to, że ludzie chcą wrócić do swojego życia, bo jednak świat idzie do przodu i trzeba dotrzymać mu kroku. Ale czy rzeczywiście Polacy postanowili przejść nad tym do porządku dziennego? Tak po prostu?

Nazywanie problemu

Możliwe, że to wina błędnej diagnozy. Hasła w stylu „ludobójstwo”, „depopulacja” czy „Holokaust” brzmią groźnie, przyciągają uwagę, ale też wywołują u wielu konsternację. Przecież krąży wirus, ludzie chorują i umierają, lekarze próbują ratować życie, a tu porównania rodem z II Wojny Światowej. Albo sięganie do najdziwniejszych teorii spiskowych krążących po mediach społecznościowych.

Problem zaszufladkowano różnymi rozbrajającymi dyskusję pojęciami. „Antyszczepionkowiec”, „płaskoziemca”, „szur” czy „foliarz” – te magiczne zaklęcia sprawiły, że każda próba zagłębienia się w szczegóły kończyła się niepowodzeniem. Samo kwestionowanie panującej narracji stało się obciachowe czy nawet wiązało się z ostracyzmem społecznym.

Zresztą trudno było się temu dziwić. Magnetyzacja w miejscu ukłucia, grafenowe układ scalone czy nawet jakieś organizmy wstrzykiwane dożylnie – tego typu historie brzmiały dość absurdalnie. Gdy tylko przez media społecznościowe przewinął się jakiś bardziej popularny film, wierzono w to bezkrytycznie, dorabiano do tego spiskową teorię dziejów, a siewcy tych teorii zamieniali się w takiego bezdomnego starszego pana z Nowego Jorku ostrzegającego przechodniów przed końcem świata.

Skutkowało to głębokim podziałem. Jedni żyli w ciągłym strachu, a inni twierdzili, że problemu w ogóle nie ma. Często nie była to nawet debata, a zwykłe obrzucanie się wyzwiskami i obelgami. Obie strony czerpały satysfakcję z własnego moralnego oburzenia, ale nic poza tym. Zasadniczego problemu to nie rozwiązywało.

Serce terroru biologicznego

Na czym polegał ten problem? Otóż na tym, że gdyby w pierwszych miesiącach pandemii starano się rzeczywiście kryzys zażegnać, to pod koniec roku nikt już by o tym nie pamiętał. Działo się jednak na odwrót. Komuś zależało na tym, aby pandemia trwała jak najdłużej.

W tym kontekście warto rozważyć zastosowanie słowa „bioterroryzm”. Choć kojarzy się ono głównie z różnymi thrillerami epidemicznymi bądź też np. z listami z zarodnikami wąglika, to jednak można to słowo odnieść do tego, co działo się w trakcie pandemii. Proszę zwrócić uwagę na to sformułowanie: „w trakcie pandemii”. Czy naprawdę istotne jest podważanie samej pandemii, spieranie się o istnienie wirusa, o jego pochodzenie i dotkliwość? Czy może wystarczy przyjrzeć się działaniom podejmowanym w reakcji na zaistniałe zagrożenie?

Pojęcie „bioterroryzmu” nie zostało konkretnie zdefiniowane. Choć w sieci można znaleźć szereg różnych proponowanych definicji, to pojęcie stale ewoluuje, po części ze względu na niewielką liczbę odnotowanych przypadków (ok. 38). Według niektórych definicji, np. Interpolu, bioterroryzm dotyczy wypuszczenia wirusa przez grupy terrorystyczne. Za to według innych definicji, w tym genewskiej w ramach Konwencji o broni biologicznej, wystarczy tylko czynnik biologiczny wykorzystać. Proszę sobie przypomnieć chociażby karygodne wiadomości brytyjskiego Ministra Zdrowia Matta Hancocka, który chciał wystraszyć społeczeństwo ujawnieniem informacji o nowym wariancie koronawirusa. Choć można to w najlepszym razie postrzegać jako nadgorliwość, to jednak już na pierwszy rzut oka sprawa ociera się o akt bioterroryzmu.

A co w sytuacji, gdy ktoś zatrzymuje cenną wiedzę dla siebie? Załóżmy, że osoba kierująca odpowiedzią na pandemię koronawirusa zna szybkie rozwiązanie problemu, ale celowo podejmuje takie decyzje, aby pandemia trwała jak najdłużej. Utrzymywanie atmosfery strachu umożliwia przymuszenie społeczeństwa do podejmowania określonych działań, np. zwiększenie obrotu leków zaprzyjaźnionej firmy, wprowadzenie nowych nawyków (np. karty zbliżeniowe), zapewnienie swojej ekipie łatwego zwycięstwa w wyborach. Co z tego, że ludzie giną niepotrzebnie. Ważne, że liczby na koncie się zgadzają, a koledzy są ustawieni na kolejne pięć lat.

Przekładając to na świat rzeczywisty, rozważmy następujący scenariusz. Co by było, gdyby wirus SARS-CoV-2 rzeczywiście powstał w laboratorium i ktoś planował go wypuścić w odpowiednim momencie, ale wskutek niekompetencji doszło do niekontrolowanego wycieku? Gdyby sponsorzy tych prac, na widok tego nieprzewidzianego rozwoju wydarzeń, mimo wszystko postanowili wykorzystać rozlane mleko do realizacji własnych interesów – to czy fakt, że wirus nie został, technicznie rzecz biorąc, wypuszczony sprawia, że nie można już mówić o bioterroryzmie?

Stosunek prezydenta do pandemii

W piątą rocznicę pandemii świat obiegają różnego rodzaju informacje. Czasami przypomina się to, jak dzień po dniu wmawiano światu różne bzdury na temat koronawirusa. Na jaw wychodzą kolejne szczegóły dotyczące tego, co rządy wiedziały o stanie faktycznym (np. Angela Merkel i Boris Johnson otrzymali informacje od służb, że wirus wyciekł z laboratorium). New York Times opublikowało ostro krytykowany felieton o wdzięcznym tytule „Zostaliśmy mocno wprowadzeni w błąd w sprawie zdarzenia, które odmieniło nasze życie”, nawiązując tu do tego, że naukowcy „być może” celowo oszukiwali opinię publiczną na temat pochodzenia wirusa.

Lecz dla Polski najgorsze jest to, że główni pretendenci o urząd prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej temat minimalizują. Jedna z największych zbrodni w historii ludzkości traktowana jest tak, jakby to był niedzielny wypad do parku w pochmurny dzień. Wszystko było w porządku. Robiliśmy, co mogliśmy w tych chaotycznych czasach. Szkoda tylko, że nie mieliśmy pod ręką parasolki, ale cóż poradzić. Tego nie dało się przewidzieć.

Kwestia pandemii – czy też bioterroryzmu pandemicznego – powinna być jednym z głównych tematów tych wyborów prezydenckich. Kandydaci mogą wiele obiecywać i mówić przeróżne rzeczy, ale nie są w stanie wymazać swoich słów i czynów z tego okresu. Lepszego wyznacznika charakteru nie sposób znaleźć.

Niemożliwe jest podjęcie prawidłowej decyzji na temat przyszłości Rzeczpospolitej Polski bez pochylenia się nad tą kwestią. Inaczej w naszej ignorancji możemy doprowadzić do tego, że autorzy naszych obecnych nieszczęść zostaną sowicie wynagrodzeni za swój diabelski trud.


Ze względu na objętość, kwestia bioterroryzmu, definicje, przesłanki oraz konsekwencje dla Polski opisane zostały bardziej szczegółowo w artykule „Bioterroryzm w czasie pandemii” na stronie AmerykaForum.pl.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także