W chwili, gdy piszę ten tekst, za oknem jest dokładnie 33,6 stopnia Celsjusza. Tak jest już od kilku dni, a ma być przez kolejnych kilka. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego – jest lato i w Polsce temperatury powyżej 30 stopni są czymś naturalnym. Zresztą, gdy wspomnieć lipiec, który podobno był „najcieplejszy w historii pomiarów” (choć akurat nie w Polsce), było przez większość czasu raczej chłodno. Jednak z różnych stron płyną mniej lub bardziej subtelne impulsy oraz indoktrynacja mające nas przekonać, że mamy do czynienia nie z normalną pogodą, ale ze zjawiskami absolutnie wyjątkowymi i ekstremalnymi.
Bardzo możliwe, że u progu obecnej fali upałów usiłowało się do mnie dobić Rządowe Centrum Bezpieczeństwa ze swoim alertem. Nie dobiło się, ponieważ alerty RCB kilka tygodni temu zablokowałem – szczęśliwie używana przeze mnie aplikacja do wiadomości daje taką możliwość (choć zapewne rząd, dbający o mój dobrostan jak o dobrostan zwierząt hodowlanych, chciałby mi ją odebrać). Alerty RCB zablokowałem – dobrze to pamiętam – gdy zwiedzałem w Giżycku XIX-wieczną Twierdzę Boyen. Był to jedyny naprawdę bardzo gorący dzień podczas mojego kilkudniowego pobytu na Mazurach w lipcu tego roku.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.