DoRzeczy.pl: W trakcie tegorocznych wyborów ekonomia wkroczyła w świat polityki, a raczej świat polityki wkroczył w ekonomię. Mam wrażenie, że to, co dzieje się w ostatnich tygodniach, to małe trzęsienie ziemi. Obniżka stóp procentowych zaskoczyła, a do tego, jeśli podliczymy koszty obietnic wyborczych, to ciężko uwierzyć, że staną się one rzeczywistością. Jak świat ekonomii ocenia tę kampanię?
Dr Stanisław Kluza: Czas końca kampanii wyborczych nie sprzyja pogłębionym ocenom. Najlepiej by było, gdyby specjaliści tematyki gospodarczej wstrzymywali się od ocen. Wiele z tych komunikatów i postulatów, które słyszymy, są pewnego rodzaju wydarzeniami przygotowanymi na proces kampanii wyborczej, a pamiętajmy, że został ostatni miesiąc do wyborów, przed nami więc ostatni etap fala.
Zapiąć pasy i przeczekać?
Nie tylko dlatego. Na gospodarkę należy patrzeć w dłuższym czasie, niż chociażby kwartał. Perspektywę należy wydłużyć, żeby dokonać rzetelniejszej oceny.
To jeśli patrzymy na szerszą perspektywę, to za nami już największy szok spowodowany wydarzeniami globalnymi, które miały wpływ na naszą gospodarkę – mowa pandemii i wojnie na Ukrainie. To już czas stabilizacji?
Te wydarzenia zmieniły wiele rzeczy w gospodarce światowej i to trwale. Na pewno żyjemy w nowym świecie, jeśli chodzi o kwestie łańcuchów dostaw, czy modeli zarządzania ryzykiem na poziomie ponadnarodowym. Przykładowo, w obszarze zarządzania kosztami, kiedyś optymalizowało się ich wartość oczekiwaną z mniejszą uwagą na miarę ryzyka; dzisiaj większe znaczenie ma wartość oczekiwana ważona ryzykiem. Dotyczy to w szczególności globalnych producentów. Jeżeli weźmiemy pod uwagę tylko te procesy, to Polska ma bardzo korzystne położenie w nowych czasach. Jesteśmy krajem w Unii Europejskiej, który ma relatywnie niższe koszty pracy, leży w miejscu dobrze skomunikowanym z całą Unią Europejską. Z tego punktu widzenia, różnego rodzaju dostawcy z Dalekiego Wschodu, ale też z innych kierunków, mogą widzieć atrakcyjność w dywersyfikowaniu się poprzez obecność w Polsce. Pewnym utrudnieniem może być to, że Polska zaczyna doświadczać problemów w związku z narastającym kryzysem demograficznym. Z perspektywy czasu praca u nas będzie droższa i pracownicy mniej dostępni. Także Polska nie opracowała, ani nie prowadzi jakiejś konsekwentnej polityki migracyjnej. Zatem to kryterium też może być dodatkowym utrudnieniem dla rozwoju niektórych typów biznesów. Ponadto, abstrahując od sytuacji globalnej, w Polsce w okresie ostatnich 3-4 lat nasiliły się dwa procesy, które należy ocenić negatywne.
Jakie?
Są to obszary, na które mamy i mieliśmy znaczący wpływ. To rzeczy, którymi dało się ze znaczącym wyprzedzeniem lepiej zarządzić. Pierwsza kwestia, to ekspansja długu publicznego, a w szczególności tego pozabudżetowego, który od strony faktycznej jest długiem publicznym, zresztą tak jest raportowany wg metodyki ESA (Europejski System Rachunków). Tak duża ekspansja długu publicznego, który nie ma pokrycia bezpośredniego w oszczędnościach krajowych, z perspektywy czasu będzie dużym ryzykiem dla stabilności finansów publicznych w Polsce. Zaburza to ideę stabilnego i zrównoważonego wzrostu, a ponadto będzie czynnikiem o charakterze kryzysogennym. Oczywiście, takie kryzysy nie przychodzą natychmiastowo, ale w wyniku dłuższej kumulacji w czasie w/w niekorzystnych procesów.
Nie zdarzają się nagle, ale to będzie miało oddziaływanie niekorzystne. Druga sprawa, z perspektywy długookresowej, to kwestia zarządzania procesem inflacyjnym i procesem stabilności cenowej w Polsce. Otóż presja inflacyjna w Polsce zaczęła się pojawiać od drugiej połowy 2019 r. Ona została przejściowo wygaszona przez szok, jakim była pandemia, ale ta presja z makroekonomicznego punktu widzenia dłużej się tliła w polskiej gospodarce. Uważam, że bank centralny niepotrzebnie obniżył stopy procentowe do zera w pierwszych miesiącach pandemii. Wpierw niewłaściwie zdefiniował cele do osiągnięcia. Następnie wywołał niekorzystne skutki uboczne takie jak obniżenie skłonności do oszczędzania i posiadania bezpiecznych depozytów, wywołanie bańki cenowej na rynku nieruchomości oraz przesunięcie stabilnych oszczędności w kierunku rynku kapitałowego i inwestycji alternatywnych.
Inflacja po wygaśnięciu pandemii szybko przyspieszyła i zbliżyła się do poziomów dwucyfrowych i to niezależnie od wojny na Ukrainie, która zaczęła się nieco później. Oceniam, że polityka banku centralnego była świadomie opóźniona, a więc oznacza to, że akceptowała wysoką presję inflacyjną. Łącząc te dwa zdarzenia – duży dług publiczny, w tym ten, którego nie widzimy w sposób bezpośredni i akceptacja dla wysokiej inflacji, brak bezpiecznych instrumentów finansowych, które zabezpieczają wartość pieniądza przed inflacją, to wszystko sprawiło, że rozchwiewamy równowagi makroekonomiczne w kraju. Tylko w 2022 r. obywatele i firmy niefinansowe stracili realnie w sile nabywczej nie mniej niż 150 miliardów złotych w związku z posiadaną gotówką i depozytami złotowymi. Jeśli podliczymy wszystkie przychody państwa z PIT, CIT, to zapłaciliśmy mniej podatków, niż wynosi utrata siły nabywczej wynikającej z polityki stóp procentowych oraz brak instrumentów finansowych nieobciążonych ryzykiem zabezpieczających wartość pieniądza przed inflacją.
Co to oznacza?
Można to nazwać, że o tyle zubożyliśmy się w tym okresie. To w mojej ocenie będzie miało swoje negatywne konsekwencje w średnim i dłuższym okresie. Przykładowo, w obszarze bardzo niskiej stopy inwestycji w gospodarce. Przez wiele lat utrzymywała się ona zdecydowanie powyżej 20% (przejściowo zbliżając się do 23%). Ostatnie lata to głęboki regres, gdzie ledwie przekraczamy 16%. Bynajmniej nie jest to trend światowy, czy europejski.
Wróćmy jednak do „podatku inflacyjnego”. Nie jest on ustanawiany przez państwo, nie ma konkretnej stawki. Wynika z tego, o ile wzrosły ceny w gospodarce względem tego, jakie były najlepsze instrumenty finansowe nieobciążone ryzykiem, które pozwalały zabezpieczyć wartość pieniądza w czasie. Ta różnica nadal jest kilkuprocentowa. Przy tych wartościach to daje kolejne dziesiątki miliardów złotych w skali rocznej. Być może czasami lepiej jest ograniczać programy społeczne na rzecz tego, żeby nie uderzać w tych, którzy oszczędzają. W Polsce oszczędności są relatywnie małe, w stosunku do oszczędności innych krajów Unii Europejskiej lub rozwiniętych gospodarek. Ponadto, jest to większe niedogodność dla osób niezamożnych. To w ich majątku i zasobach finansowych jest większy udział depozytów bankowych i prostych instrumentów finansowych. Często są to środki na przysłowiową czarną godzinę, tzw. „wdowi grosz”. Osoby, które mają większe zasoby finansowe są w stanie wejść w bardziej zróżnicowane aktywa, instrumenty o większym ryzyku, zdywersyfikować się, obronić wartość całego portfela w czasie. Niestety, im osoba jest mniej zamożna, tym bardziej jest relatywnie narażona na większą utratę realnej siły nabywczej zasobów finansowych przez „podatek inflacyjny”. Podsumowując: polityka pieniężna nakierowana na akceptację podwyższonej inflacji i duża ekspansja długu publicznego to były dwa bardzo duże błędy, za które będziemy nadal płacić w nieodległej przyszłości.
Czytaj też:
Komisja Europejska obniżyła prognozę wzrostu PKB PolskiCzytaj też:
Kolejna obniżka stóp procentowych? Ważny głos z RPP