Cyfrowy makkartyzm

Cyfrowy makkartyzm

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło:Pixabay / Domena publiczna
Mimo że każda kolejna odsłona afery „Twitter Files” demaskowała przez kilka miesięcy coraz bardziej szokujący mechanizm politycznej manipulacji na wielką skalę, wiodące media najzwyczajniej w świecie odmawiały informowania o niej. Przestrzeń dla niezależnego obiegu informacji niebezpiecznie zawęża się nawet w takim kraju jak Stany Zjednoczone.

Na początku grudnia ubiegłego roku znany amerykański dziennikarz śledczy Matt Taibbi opublikował na swoim twitterowym koncie pierwszy z serii bogato udokumentowanych wpisów, ukazujących, w jaki sposób ścisłe kierownictwo Twittera na polecenie służb specjalnych i polityków najwyższego szczebla dopuszczało się niezliczonych manipulacji oraz aktów bezprawnej cenzury w związku z kampanią przed wyborami prezydenckimi w 2020 r. oraz wieloma innymi wydarzeniami. Taibbi był dotąd znany głównie z tego, że po ostatnim kryzysie finansowym doskonale opisał machinacje banku inwestycyjnego Goldman Sachs, określając go mianem „wampirzycy piekielnej”.

Dane w postaci obfitej korespondencji między Twitterem a rządowymi pracownikami i służbistami przekazał mu nie kto inny, jak nowy właściciel portalu, Elon Musk, który z racji obfitości materiału skorzystał także z pomocy m.in. Barriego Weissa oraz Michaela Shellenbergera. Wybór Muska był bardzo roztropny, gdyż żaden ze wspomnianych dziennikarzy nie reprezentował nigdy środowisk prawicowych. Dzięki temu można było zakładać, że lewej stronie sceny politycznej łatwiej przyjdzie uznanie skandaliczności odkrytego procederu.

Nic się nie stało

Cały artykuł dostępny jest w 42/2023 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Autor: Jakub Wozinski
Czytaj także