DoRzeczy.pl: Kim dla obrońców życia była Wanda Półtawska?
Ewa Kowalewska: Przede wszystkim trzeba ją nazwać wielkim świadkiem życia! Była nie tylko fachowcem, lekarzem, ekspertem, wykładowcą, autorką książek i licznych artykułów, ale przede wszystkim świadkiem. Człowiekiem historią! Wszyscy pochylamy przed nią głowy dlatego, że była tak bardzo prawdziwa, bogata w życiowe doświadczenie, a współczesny świat bardzo potrzebuje świadków. Widziałam w nekrologach, że nazwano ją liderką antyaborcyjną. Myślę, że byłaby bardzo urażona takim sformułowaniem, bo ona całym życiem opowiadała się po stronie ruchu chroniącego życie w pełnym wymiarze cywilizacji życia i miłości. Znakomicie zdawała sobie sprawę, jaką życiową ścieżkę obrała i była w tym bardzo konsekwentna.
Trzykrotnie była skazana na śmierć. Pierwszy raz w 1941 r. jako harcerka za działalność w ruchu oporu w czasie II wojny światowej. Po brutalnym śledztwie wysłano ją do obozu zagłady Ravensbruck z utajnionym wyrokiem śmierci. Tam robiono na niej eksperymenty paramedyczne. Pod koniec wojny starano się zlikwidować te „króliki doświadczalne”, żeby nie zostały ślady zbrodni. Inne więźniarki chowały ją na terenie obozu, co było możliwe dzięki zamieszaniu po przybyciu ewakuowanych więźniarek z Auschwitz i zbliżającej się klęsce Hitlera. Później była bliska śmierci głodowej podczas marszu śmieci – ewakuacji obozu. Kobiety wokół umarły, ona jedyna przeżyła.
Te doświadczenia wpłynęły na Wandę Półtawską?
Po takich doświadczeniach znakomicie wiedziała, co to znaczy wartość ludzkiego życia i jego godność. Została lekarzem, chcąc pomagać ludziom. Pierwsza zainteresowana się badaniami i pomocą psychologiczną dla tzw. dzieci oświęcimskich. Prowadziła poradnie, zakładała instytuty, katedry, uczyła młodych. Otaczaliśmy ją wówczas podczas różnych kongresów, a ona mówiła – „to już tak dawano temu zrobiłam, a wy zaczynacie od nowa!” Denerwowało nas to mocno. Dzisiaj widzę, że historia się powtarza, bo przychodzi kolejne pokolenie, które jak zawsze młodzi, chce wszystko robić po swojemu. Jednak warto korzystać z doświadczenia takich świadków historii i młodzi zawsze do niej lgnęli.
W latach sześćdziesiątych, gdy była już matką czwórki dzieci, okazało się, że ma agresywnego raka. Stal się cud wyproszony przez o. Pio po kontakcie z ówczesnym kard. Wojtyłą. Po tych wszystkich doświadczeniach była niezwykle zaangażowana po stronie życia.
Jak Wanda Półtawska poznała przyszłego Jana Pawła II?
Pierwszy kontakt między nią a Karolem Wojtyłą, wówczas młodym kapłanem, nastąpił po prostu w konfesjonale. Po tak ciężkich przeżyciach z okresu wojny szukała pomocy duchowej, a mało kto ją rozumiał. Trafiła na Wojtyłę w konfesjonale w Bazylice Mariackiej. On od razu zauważył, że jest wyjątkowym świadkiem i potrzebuje pomocy. Poświęcił jej bardzo dużo swojego czasu i uwagi. Razem prowadzili codzienne rozważania. On je korygował, kształtował jej sposób patrzenia na świat i pogłębiał wiarę. Był jej kierownikiem duchowym aż do śmierci, a może jeszcze dalej. Pewnie wtedy żadne z nich nie przypuszczało, że on zostanie papieżem.
Jakim była człowiekiem?
Była twarda, potrafiła mówić ludziom prawdę w oczy i to bez owijania w bawełnę. To się nie zawsze podobało, ale było bardzo potrzebne. Nie ten jest twoim przyjacielem, który wszystko „cukruje”, ale ten, który powie ci rzetelną prawdę. Jej mąż w swoich pamiętnikach nazywał ją „szczypawką pozytywną”. Mówiła prawdę, zawsze w duchu miłości i w dobrej intencji, aby kogoś obudzić, uzyskać poparcie dla dobrej sprawy, żeby kogoś nawrócić.
Jestem ikonografem, specjalnie dla niej pisałam ikonę. Zastanawiałam się, jak ją nazwać, bo ikona może mieć swój tytuł, to taka tradycja. Nazwałam ją „wpatrzona”, nawiązując do Rekolekcji Beskidzkich, gdzie Półtawska ujawniła trochę swojego wnętrza. Wpatrzona w osobowość Chrystusa, wpatrzona w Boga, chociaż szła tak trudna drogą, a jednocześnie tak pełną światła, życia i miłości.
Czytaj też:
Polska żegna Wandę Półtawską. "Niezapomniana", "wzór szlachetności"Czytaj też:
Zmarła prof. Wanda Półtawska