Książka musi trafić w swój czas, gdy jej przesłanie wyraża uczucia odbiorców. W wypadku Jeana Raspaila tak z pewnością było z „Pierścieniem Rybaka”, który – posiłkując się legendą postawiniońskiego papiestwa – znakomicie oddał samotność tych, którzy przeciwstawiają się kryzysowi Kościoła. Znaczenie jego drugiej najważniejszej książki – „Obozu świętych” – było inne. To rzecz z rodzaju tych, dla których uznanie dojrzewa jak wino. Historycznie można ją porównać do słynnej „mowy o rzekach krwi”, w której Enoch Powell niezwykle trafnie, w każdym razie w wymiarze statystycznym, przepowiedział rozwój pozaeuropejskiej imigracji w Wielkiej Brytanii. Pół wieku temu wystąpienia Raspaila czy Powella większość traktowała jako przestrogi może oczywiste, ale nierealne, właśnie dlatego, że oczywiste i niewyobrażalne jednocześnie. Każda kolejna dekada coraz bardziej odsłaniała ich realizm.
Nie te powieści były jednak najbardziej reprezentatywne dla samego Raspaila. „Obóz świętych” czy „Pierścień Rybaka” opisywały ginący świat, w którym jest coraz mniej rzeczy wartych obrony i możliwych do obrony. Zostaje jedynie honor. „Nie mogliśmy zdobyć przyszłości, pozostaje nam umrzeć za przeszłość” – jak mówi jeden z Raspailowskich Pikkendorffów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.