Proces za amantadynę i wywiad o szczepionkach. Dr Ratkowska: Chcą pozbawić mnie prawa do pracy

Proces za amantadynę i wywiad o szczepionkach. Dr Ratkowska: Chcą pozbawić mnie prawa do pracy

Dodano: 
Wakcynacja nauczycieli szczepionką firmy AstraZeneca przeciwko Covid-19
Wakcynacja nauczycieli szczepionką firmy AstraZeneca przeciwko Covid-19 Źródło:PAP / AstraZeneca
Izba Lekarska zażyczyła sobie z moich ówczesnych dwóch miejsc pracy, kartoteki pacjentów leczonych przeze mnie w ciągu trzech miesięcy, aby szukać na mnie "haków" dot. leczenia amantadyną – mówi psychiatra dr Katarzyna Ratkowska w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl.

DoRzeczy.pl: W piątek stanie pani ponownie przed sądem lekarskim. Powodem sprawy są pani wypowiedzi dotyczące szczepionek na COVID-19. Chodzi m.in. o wywiad, jakiego udzieliła pani naszemu portalowi. Jak wygląda dokładnie pani sytuacja?

Dr Katarzyna Ratkowska: Wypowiedzi są jednym z powodów. Pierwsze oskarżenie i proces miał miejsce 18 marca 2022 roku. Były tam dwa zarzuty. Pierwszy dotyczył tego, że leczę COVID-19 amantadyną, a drugi to to, że śmiem cokolwiek negatywnego powiedzieć o preparatach genetycznych, które nazwano szczepionkami przeciwko COVID-19. Rzecznik odpowiedzialności zawodowej wnioskowała o natychmiastowe zawieszenie mi prawa wykonywania zawodu. Kiedy zapoznałam się z aktami sprawy byłam zdumiona: zobaczyłam, że śledzona i negatywnie komentowana jest każda moja wypowiedź w mediach. Najbardziej dotknęły moich oskarżycieli wypowiedzi w telewizji Polsat, w Radio Maryja, wRealu24, ale również wywiad dla portalu DoRzeczy.pl, gdzie mówiłam m.in. o tym, że tzw. szczepionki przeciw COVID-19 stwarzają zagrożenie zdrowia i życia, a także, że skandalem jest dopuszczenie ich stosowania u dzieci. W aktach sprawy jest mowa "że moja działalność jest szczególnie niebezpieczna". Jest tam również komentarz, "że się nie poprawiłam" mimo dwóch spotkań rzecznika odpowiedzialności zawodowej ze mną w Bydgoskiej Izbie Lekarskiej, które miały miejsce jesienią 2021 roku. Przypomniało mi to teczki i donosy z czasów działalności SB, czyli jak się dotąd wydawało, minionej już epoki.

Tutaj rodzi się pytanie, czy jakiś pacjent, którego leczyła pani amantadyną, miał przez to problemy zdrowotne?

Żadnego takiego pacjenta moi oskarżyciele nie potrafią przytoczyć. Pojawiają się tylko ogólne oskarżenia, że leczę amantadyną. Pojawiają się urywki z ulotki amantadyny, wyrwane z kontekstu fragmenty moich wpisów w dokumentacji medycznej. Izba Lekarska zażyczyła sobie z moich ówczesnych dwóch miejsc pracy kartoteki pacjentów leczonych przeze mnie w ciągu określonych trzech miesięcy, aby szukać na mnie "haków" dot. leczenia amantadyną. Przypuszczam że ci pacjenci nawet nie zostali poinformowani, że ktoś będzie miał dostęp do ich najbardziej wrażliwych, bo psychiatrycznych, danych. Oskarżenie jest teoretyczne. Jest to interpretacja na podstawie danych z ulotki producenta że amantadyna może pacjentom zaszkodzić.

A może zaszkodzić?

Jestem lekarzem medycyny, specjalistą psychiatrii. My, psychiatrzy i neurolodzy, znamy amantadynę nie tylko z ulotki, ale praktycznie, bo używamy jej do leczenia zespołów parkinsonowskich. Amantadyna ponad 40 lat temu została wynaleziona jako lek przeciwwirusowy i jako taki jest stosowana nadal. Po drodze, przypadkowo odkryto jej ochronne działanie na mózg, dlatego stosowana jest również w różnych zespołach neurologicznych, w tym parkinsonowskich. Jest to więc lek, którego skuteczność i bezpieczeństwo znamy od dziesięcioleci. Pacjenci ze wskazaniami neurologicznymi lub psychiatrycznymi, także starsi, biorą go miesiącami, a czasami nawet latami. W leczeniu COVID-19 stosuje się ten lek od 5 do 12 dni. Tymczasem prof. Robert Flisiak z rady medycznej przy premierze sugerował w mediach, że amantadyna jest toksyczna, zaś jednocześnie promował w Polsce eksperymentalny Remdesivir, który jest wycofany w wielu krajach np. z Francji, bo uszkadza nerki, serce i wątrobę.

Oprócz leczenia amantadyną pojawia się jeszcze zarzut dot. pani wypowiedzi.

Tak. Okazuje się że w Polsce jest zakaz debaty naukowej i coraz większe ograniczanie wolnego zawodu lekarza. Obie rzeczy są łamaniem prawa, nauki i zdrowego rozsądku. Zgodnie z Kodeksem Etyki Lekarskiej oraz Ustawą o Zawodzie Lekarza, to lekarz w dialogu z pacjentem ustala najlepszą dla niego terapię, zgodnie ze swoją najlepsza wiedzą, doświadczeniem i sumieniem. W ubiegłym roku rzecznik odpowiedzialności zawodowej żądał natychmiastowego zawieszenia mi prawa wykonywania zawodu. Oni nazywają to zawieszeniem na rok, jednak de facto jest to odebranie prawa. Gdyby sąd lekarski zgodził się na to, to nie mogłabym pracować od następnego dnia. Sędziowie-lekarze nie zgodzili się na słowo "natychmiast".

Teraz, po wymianach personalnych w izbach lekarskich oraz w okresie politycznego "bezkrólewia" robią drugie podejście. Nie tylko wobec mnie, ale i innych lekarzy i naukowców wiernych etyce. Dla mnie jest tu jeszcze jeden ważny aspekt. Z powodu dewastacji w publicznej służbie zdrowia w Polsce, która ma miejsce od lat, a już za ministra Adama Niedzielskiego w szczególności, mamy ucieczkę lekarzy do ośrodków prywatnych, których jest coraz więcej. W publicznej służbie zdrowia jeden musi pracować za dziesięciu, bo NFZ nie daje odpowiednich środków na zatrudnianie lekarzy i odpowiednie leczenie pacjentów.

Cały swój czas zawodowy poświęcam na pracę w Poradni Zdrowia Psychicznego na NFZ, bo sytuacja jest dramatyczna. Rejon, który obsługuje nasza przychodnia w Warszawie, to około 200 tys. mieszkańców. W mojej ocenie powinno być zapełnionych, co najmniej dziesięć etatów lekarskich, a w tej chwili mamy zapełnione niecałe dwa etaty, z czego ja zajmuję 4/5, czyli największą część. Biorę też na siebie ciężar wizyt domowych. Dyrekcja naszej placówki, mimo ogłoszeń, od lat nie może pozyskać do pracy odpowiedniej liczby lekarzy. Jednocześnie pacjentów potrzebujących pomocy lekarza psychiatry gwałtownie przybywa. Z powodu przepełnienia szpitali psychiatrycznych mamy coraz więcej pacjentów, którzy mogą stanowić zagrożenie zarówno dla siebie, jak i innych osób. Odebranie mi prawa wykonywania zawodu pogorszy jeszcze tę sytuację. To mnie martwi najbardziej.

Wypowiedzi o szczepionkach i leczenie amantadyną to jedyne zarzuty?

Teraz doszedł jeszcze jeden zarzut. Człowiek, który był u mnie na wizycie lekarskiej tylko raz, złożył do Izby Lekarskiej w Warszawie doniesienie twierdząc, że przyszedł na wizytę do lekarza psychiatry, a otrzymał ode mnie także informacje o niebezpieczeństwie powikłań poszczepiennych. Faktycznie, był taki pacjent, ale moją intencją było przekazanie mu oprócz zaleceń psychiatrycznych, także wiedzy, jakie witaminy i zioła może stosować, żeby wzmocnić swój organizm i uniknąć tychże powikłań. Więc nie tylko nie poniósł szkody, ale otrzymał kompetentną całościową poradę.

Czas zweryfikował skuteczność i bezpieczeństwo szczepionek. To nie ma znaczenia?

Oczywiście, że tak się stało. To, że szczepionki nie chronią przed COVID-19, to pół biedy. Wraz z innymi lekarzami, z bólem patrzymy, jak zaszczepieni pacjenci zapadają na śmiertelne powikłania i umierają. Pojawił się nawet termin „turbo rak”, który wprowadzili patomorfolodzy niemieccy. Oznacza on, że widzimy nowotwory, których dotąd medycyna nie widziała. Nowotwory o bardzo szybkim przebiegu, doprowadzające do śmierci nawet w ciągu trzech tygodni od wystąpienia objawów, bo wszędzie są przerzuty. Poza tym, są rozległe udary, zawały i zapalenia nie tylko serca, ale innych narządów, choroby neurologiczne, jak np. stwardnienie rozsiane, szybko postępujące otępienia i wiele innych.

Widzimy to, co zostało wydobyte z tajnych dokumentów Pfizera, czy innych koncernów wyrokami sądów na wniosek naukowców (np. w USA w styczniu 2022). Te dane FDA (Amerykańka Agencja Leków) i Pfizer chcieli utajnić na 75 lat. Te dokumenty są dostępne nawet w internecie – np. tajny dokument Pfizera z lutego 2021 roku, w którym jest prawie 1300 chorób i objawów, jakich należy się spodziewać po ich tzw. szczepionkach, w tym słowo zgony (!). Statystyki wskazują, że nagły i bardzo poważny wzrost zgonów zaczął się nie od czasu, gdy zaczęła się pandemia, ale od momentu wprowadzenia tych pseudoszczepionek. Mamy doniesienia z całego świata. Umowy między koncernami i rządami i koncernami były tajne, Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego w Polsce przyznał podczas interwencji poselskiej jesienią 2022 roku, że im zawartości fiolek ze szczepionkami badać nie wolno.

Mamy jednak badania składu z niezależnych laboratoriów ze wszystkich kontynentów, które pokazują, że we wszystkich tzw. szczepionkach na COVID-19 jest zawarta szkodliwa nanotechnologia: tworzą ją w dużej ilości wodorotlenek grafenu, metale ciężkie, nanolipidy, które dotąd nie były dopuszczone do używania u ludzi tylko do doświadczeń laboratoryjnych, poza tym miliardy cząstek DNA z zanieczyszczeń od bakterii, przez co jest zagrożony nasza genetyka. Z tego powodu te preparaty z wielu krajów są już wycofane, jak np. w Islandii, czy Szwajcarii, lub mocno ograniczone do ludzi w podeszłym wieku np. Skandynawii, Danii. Natomiast w Polsce są stręczone nawet dzieciom od 6 miesiąca życia. To zagrożeniem dla życia i zdrowia Polaków powinny się zajmować izby lekarskie i Ministerstwo Zdrowia, a nie nękaniem lekarzy. Dobra wiadomość dla osób, które przyjęły te "szczepionki" jest taka, że lekarze na całym świecie mają opracowane protokoły zapobiegania i leczenia powikłań poszczepiennych. Są to m.in. witaminy, antyoksydanty w dużej ilości i określone zioła.

Czytaj też:
Niemcy. COVID-19 – próby rozliczenia i poszukiwanie odpowiedzialnych
Czytaj też:
Pfizer pozywa Polskę w sprawie szczepionek. Żąda ogromnej kwoty

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także