Mieszkań jest za mało i m.in. dlatego są drogie. To w Polsce wiemy od dawna. Deweloperzy mogą dyktować ceny, bo ludzie gdzieś mieszkać muszą – biorą więc nawet gigantyczne kredyty na dziesięciolecia.
PiS miał ambicje, by z tym coś zrobić. Po pierwsze, prezydent Andrzej Duda, wywodzący się z obozu prawicy, szedł do wyborów w 2015 r. z obietnicą pomocy Polakom naciągniętym przez banki na w niespłacalne „kredyty” frankowe. Po latach w wywiadach przyznał, że nie zrealizował swojej obietnicy. Nikogo to już jednak wówczas nie obchodziło.
Ostatecznie bowiem to rodacy sami przez dekadę upominali się o sprawiedliwość, aż dotarli do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który stwierdził, iż banki nie mogły pod nazwą kredytu sprzedawać dziwnych produktów finansowych. I to dopiero otworzyło drogę do rozwiązania spraw wielu rodzin przed polskimi sądami.
Rząd PiS miał też inny plan. Zamierzał zaoferować Polakom – tym mniej zarabiającym, których nie stać na zakup nieruchomości – tanie domy z drewna. Lasy Państwowe mogły dać nie tylko surowiec, lecz także przekazać tereny pod tanie budownictwo. Tak włączyłyby się w program „Mieszkanie+”. Rocznie powstawać miało 100 tys. takich lokali. Wydawało się to proste. Powstała specjalna spółka Polskie Domy Drewniane, ale nie weszły do niej Lasy Państwowe. W spółce udziałowcami zostały Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, a także Bank Ochrony Środowiska. Nakłady sięgały setek milionów złotych rocznie.
Polskim Domom Drewnianym udało się to samo co prezydentowi, czyli nic. Senator KO Krzysztof Brejza w wakacje ujawnił na portalu X odpowiedź na pytania, które zadał. Państwowa spółka się przyznała, że udało się jej wybudować… 31 domów z drewna.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.