DoRzeczy.pl: Panie Profesorze temat protestów w Niemczech jest w Polsce mocno zmarginalizowany, głównie przez ostrą polaryzację i bieżące wydarzenia, co temat przykrywa. A czy w niemieckiej opinii publicznej ten temat się przebija?
Prof. Tomasz Grzegorz Grosse: Sytuacja polityczna wewnątrz Niemiec jest tutaj szeroko komentowana, budzi społeczne zainteresowanie, a jeśli chodzi o protesty rolników, one są bardzo uciążliwe w kilku miastach niemieckich, przede wszystkim w Berlinie. Tu na ulice zajechało około 5 tysięcy ciągników, chcąc nie chcąc media relacjonują ten protest, bo jest widoczny dla obywateli w stolicy kraju.
Musimy pamiętać, że ten protest jest raczej pomijany przez większość mieszkańców, zwłaszcza dużych miast oraz przez rząd, z uwagi na to, że to jest drobny fragment gospodarki niemieckiej. Niewiele osób jest zatrudnionych w rolnictwie, a z punktu widzenia całej gospodarki rolnictwo nie jest najważniejszym sektorem. Rolnictwo i te protesty raczej są odbierane jako coś, co utrudnia życie berlińczykom i mieszkańcom innych dużych miast. Natomiast ani społeczeństwo, ani rząd nie przykładają odpowiedniej wagi do tego protestu, nieco go lekceważąc, co moim zdaniem jest zrozumiałe, ale jednocześnie błędne.
Dlaczego?
Po pierwsze to, że rząd pozbawia rolników dotacji do oleju napędowego, oznacza natychmiastowy wzrost cen produkcji rolnej, a to się przekłada na inflację. Po drugie, przekłada się na kolejne ciężary nałożone na produkcje żywności w Niemczech, co może mieć długofalowe, negatywne konsekwencje dla dużych miast, które po prostu będą skazane na droższą żywność. Wreszcie to ma pewne konsekwencje dla notowań rządu, a one są coraz słabsze. Wzrasta opozycja, bardzo silny wzrost CDU/CSU, a po drugie jeszcze silniejszy wzrost AfD. Oni w niektórych sondażach dochodzą do 24 proc. poparcia, to bardzo dużo jak na partię, która była uznawana za niszową. Do tego stopnia, że opinia publiczna w Niemczech w większym stopniu niż o protestach lub o kłopotach rolników dyskutuje, czy zdelegalizować AfD. To jest znak czasów.
Czy to w zasadzie nie wzmacnia AfD? To jednak partia antysystemowa i takie ataki potrafią zadziałać odwrotnie w stosunku do wyborców, którzy są bardzo przekorni.
Oczywiście. Natomiast musimy pamiętać, że w gruncie rzeczy jest to szerszy problem, który nie tylko dotyczy Niemiec, ale wielu innych państw członkowskich całej Unii Europejskiej. To problem między bezalternatywnością polityki w UE, ale również w konsekwencji w wielu państwach członkowskich. Ta polityka zasadniczo się nie zmienia, ona się tylko dostosowuje do pewnych kryzysów. Natomiast nie ma realnej alternatywnej w UE, jeśli chodzi o politykę od kilkudziesięciu lat, bez różnicy czy to rządy lewicowe, liberalne, czy centroprawicowe, bo one w mniejszym lub większym stopniu prowadzą taka samą politykę. Dlatego w różnych państwach członkowskich dochodzą do głosu partie, które próbują zaproponować zmianę kursu, pewnego rodzaju alternatywę. One traktowane są jako antysystemowe i niszczone na poziomie europejskim, jak i poszczególnych państw członkowskich. Tego przykładem są głosy domagające się delegalizacji AfD w Niemczech. To moim zdaniem dowód na to w jak gigantycznych kłopotach jest demokracja w integrującej się Europie.
Czytaj też:
Prof. Żurawski vel Grajewski: Trwa czyszczenie sceny z przeciwników unijnego mainstreamuCzytaj też:
Jabłoński o wpisie MS: Objaw mentalności służalczej