Po serii miażdżących dla nowego rządu wyroków sądów, które wstrzymały planowany „blitzkrieg” Sienkiewicza w mediach państwowych i Bodnara w prokuraturze, do tego ostatniego przyjeżdża Marco Buschmann, minister sprawiedliwości RFN, by mu demonstracyjnie „pogratulować objęcia urzędu”. Objęcie urzędu miało wszak miejsce pięć tygodni temu, a Niemcy nie leżą od Polski aż tak daleko; w oczywisty więc sposób chodziło nie o gratulacje, a o podkreślenie, że w oczach sojuszników ludzie Tuska wciąż mają od Unii „licencję na odbicie państwa” – jak to ujęła prorządowa „Polityka”, nawiązując do bondowskiej „licencji na zabijanie”.
W kontekście wydarzeń następnego dnia – doniesień o domniemanej próbie siłowego włamania przez ministra Bodnara do gabinetu prokuratora Barskiego – ta wizyta, podobnie jak wizyta w Warszawie komisarza Didiera Reyndersa czy wcześniej Věry Jourovej, zgodnie zapewniających o poparciu KE dla dzieła „przywracania praworządności”, może też jednak być odebrana jako forma przynaglenia warszawskich sojuszników. Unijni patroni Tuska mają prawo być zniecierpliwieni.
Choć oficjalnie żaden z nich nie odniósł się jeszcze do jakichkolwiek konkretnych działań jego rządu, a i zachodnie media informują o nich nader ogólnikowo, to trudno, by nie zauważali, że „odbijanie państwa” idzie zbyt powoli. W zamierzeniu wszystko miało się skończyć, zanim Polacy wstaną od świątecznych stołów: TVP, PAP i PR z nowymi zarządami, prokuratura wzięta za twarz, wszystko zatwierdzone orzeczeniami sędziów, zastraszonych przez bojówki „Iustycji”, usuwające z gabinetów „pisowskich” prezesów sądów i szefów wydziałów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.