DoRzeczy.pl: Panie profesorze, coraz częściej widzimy sondaże, w których kandydaci Prawa i Sprawiedliwości mają problem z dostaniem się do drugiej tury wyborów prezydenckich. Czy to efekt fali niosącej koalicję rządzącą po wygranych wyborach w październiku, czy rzeczywiście PiS ma się czym martwić?
Prof. Jarosław Flis: Jedno nie wyklucza się z drugim. Prawo i Sprawiedliwość ma się czym martwić, bo od czasu przyciągnięcia rozłamowców z Solidarnej Polski i z Polska Jest Najważniejsza w 2014 r., było w taki nastroju, że nie musi się z nikim dogadywać, bo ma nad wszystkimi przewagę moralną, intelektualną i organizacyjną. Zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne. Teraz rodzi się pytanie, czy i kiedy odzyskają zdolność przyciągnięcia szerszego elektoratu.
Już w zeszłorocznych ocenach rządu było widać, że niechęć do rządu jest doprowadzona do bardzo wysokiego poziomu. Nawet wśród zwolenników Konfederacji było więcej niechęci do PiS-u, niż do Platformy, nie mówiąc już o wyborcach Trzeciej Drogi. Przedsmak problemu mieliśmy w wyborach przedterminowych w Rudzie Śląskiej w 2022 roku, a to jest takie miasto, gdzie głosy układają się mniej więcej tak, jak średnia dla kraju. Kandydat PiS-u nie wszedł tam do drugiej tury. Problem polega na tym, że PO nie jest tak mocna, jak mówi Prawo i Sprawiedliwość. Nie jest tak, że liczy się tylko ona, bo w międzyczasie wyrosła konkurencja – Trzecia Droga. Może okazać się, że jest jak w 2000 r. w wyborach prezydenckich, gdy walka nie toczyła się już tylko między SLD a AWS-em, ale pojawił się ktoś trzeci i wiemy, jak to się dla AWS-u skończyło.
Gdzie PiS może szukać nadziei?
Co sprawia jednak, że PiS może spać ciut spokojniej, ale oczywiście tak, żeby nie przespać kluczowego momentu dla swojego istnienia? Doświadczenia PO i PSL-u, które były w minionych ośmiu latach składane do grobu. Odpowiadałem na niezliczone pytania dziennikarzy o to, „czy to już koniec PO/PSL?”, a teraz mają premiera i wicepremiera. To dla drugiego szeregu PIS-u sygnał taki, że trzeba zacisnąć zęby i poczekać aż PO porządzi, nawet gdyby to miało trwać osiem lat. Opcja, która wie, że PiS nie przegrał dlatego, że za rzadko i za mało dobitnie mówił, że „Tusk jest niemieckim agentem” być może kiedyś przebije się do władzy.
Tylko samo czekanie może nie wystarczyć, jeśli kierownictwo będzie wykonywać chaotyczne ruchy. Wystawienie nowego kandydata w Warszawie to trochę mało. Trzeba podjąć wiele spójnych działań. Na pewno sygnał, że Dominik Tarczyński będzie nowym liderem delegacji PiS w Parlamencie Europejskim wpisuje się w medialne opowieści, które mówią, że trzeba napełnić rowy benzyną wokół twardego elektoratu i je podpalić, żeby on nie uciekł. To może skończyć się tak, jak skończyło się z AWS-em, czyli to, że przespało się kluczowy moment. Zamiast znaleźć kogoś, kto pozwoli wyjść poza swój elektorat, wybrano Krzaklewskiego, co skończyło się katastrofą. Można wyobrazić sobie, że wygra opcja wystawienia Błaszczaka, Szydło czy Czarnka i skończy się to tym, że PiS będzie miał 25 proc., a reszta podzieli się między Hołownią a Trzaskowskim. To byłby sygnał, że nic nie jest już takie jak dawniej.
Czytaj też:
Romaszewska: Nawalnego zamordowano. Tak to należy nazwaćCzytaj też:
Zakaz czczenia Brygady Świętokrzyskiej. Prof. Wysocki: To powrót stalinizmu