24 lutego 2024 r. przypada druga rocznica pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Wojna rozpoczęła się nad ranem, wraz wkroczeniem wojsk rosyjskich na terytorium ukraińskie na czterech liniach frontu: od północy, północnego wschodu, ze strony okupowanego Donbasu i od południa.
Polski ambasador Bartosz Cichocki nie wyjechał z Kijowa w czasie rosyjskiego oblężenia. W rozmowie z Onetem opowiedział o wizycie, jaka miała miejsce w stolicy Ukrainy w przeddzień ataku. "Wizyta prezydenta Andrzeja Dudy i prezydenta Litwy Nausedy Gitanasa w przeddzień, a właściwie godziny przed wejściem Rosjan. Oni mieli pełną świadomość, że to już jest gorąca ziemia i to się może różnie skończyć. Nie zapomnę pożegnania z panem prezydentem Andrzejem Dudą, kiedy nikt tego na głos nie powiedział, ale jestem pewien, że obaj mieliśmy świadomość, że to może być ostatnie nasze spotkanie. Tak mi się życie potoczyło, że akurat z panem prezydentem Andrzejem Dudą od kilku lat pracowałem jako wiceminister, a potem jako ambasador, więc nie widzieliśmy się po raz pierwszy. Jeżeli mogę sobie pozwolić tak powiedzieć, to wydaje mi się, że jest jakiś rodzaj więzi między nami. Był w tym taki bardzo emocjonalny moment" – wspomina były ambasador.
"Tam nie było wiele słów, bo spojrzenie wszystko wyjaśniało. Pan prezydent powiedział bardzo ważne dla mnie słowa pokrzepienia i też pewnego oczekiwania, że wszyscy damy radę" – wskazuje dyplomata.
Cichocki: Znaliśmy godzinę
Cichocki opowiada, że po wyjeździe delegacji "przyszedł do ambasady w Kijowie dokument niejawny. On już podawał godzinę wręcz". "Pamiętam, jak wyszedłem wtedy na zewnątrz budynku ambasady, było ciemno, to było 23 lutego. Naprzeciwko ambasady, jak pan doskonale wie, jest teatr. I tam przed afiszem stali ludzie i sprawdzali spektakle na następne dni. Spojrzałem na nich jak na jakichś marsjan, miałem przez sekundę ochotę podejść do nich i powiedzieć im, żeby oszczędzili na te bilety, bo to nie ma sensu, bo jutro nic się nie odbędzie" – relacjonuje.
Tej nocy ambasador pojechał do swojego domu. "Oczywiście po czwartej obudził mnie ogromny huk. Okna mojej sypialni były tak ustawione, że widziałem ten kierunek na Browary [miejscowość pod Kijowem zaatakowana przez Rosjan pierwszego dnia inwazji – red.], więc od razu zobaczyłem tę ogromną łunę" – mówi.
Barto Cichocki jest przekonany, że jemu i personelowi placówki było łatwiej dzięki temu, że mieli szczegółowo omówione scenariusze działania. "Spotkaliśmy się w ambasadzie, policzyliśmy się, sprawdziliśmy samochody. Mieliśmy co jeść, mieliśmy co pić, o dziwo działały internet i telekomunikacja, więc też mieliśmy łączność. Tak naprawdę to ja się wtedy uspokoiłem, bo już zrozumiałem, że to już się zaczęło i działamy według trybu wojennego" – zaznacza były ambasador.
Czytaj też:
Mocne przemówienie Sikorskiego. Odpowiedział na kłamstwa ambasadora RosjiCzytaj też:
Prezydent Duda dla "Il Messaggero": Zachód powinien iść śladem Polski