Od początku obawiałem się, że podróż Jorge Maria Bergoglio do Azji Południowo-Wschodniej zakończy się jakimś poważnym skandalem. Indonezja, Papua-Nowa Gwinea, Timor Wschodni, Singapur… Te kraje to prawdziwy tygiel religijny, obok siebie żyją tam muzułmanie, hinduiści, chrześcijanie – i prowadzą zaawansowany „dialog” międzyreligijny, często w skrajnie progresywnej postaci. To, co Franciszek mówił podczas trwającej w dniach 3–13 września wyprawy, mimo wszystko nieco mnie zaskoczyło: owszem, papież nigdy nie ukrywał przywiązania do błędu indyferentyzmu religijnego, ale nie sądziłem, że odważy się ogłosić to tak wprost. Indyferentyzm religijny to pogląd, zgodnie z którym nie ma znaczenia, jaką człowiek wyznaje wiarę: wszystkie są równie dobre, bo jakoby żadna nie jest obiektywnie prawdziwa. Według indyferentysty religię można sprowadzić do zestawu mitów, przekonań i praktyk, które są uwarunkowane z jednej strony konkretną kulturą, z drugiej – partykularnym doświadczeniem wielkich postaci danej tradycji. W pewnym sensie indyferentne religijne było Imperium Rzymskie: każdy mógł wierzyć, w co mu się podobało, byleby spełniał kult publiczny. Chrześcijanie kategorycznie odrzucali tę ideę: wyznając boskość Chrystusa, wierzyli, że lepiej jest zginąć niż pokłonić się przed fałszywym bóstwem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.