Nazywam się Jan Paweł Adamczewski, a moją największą ambicją jest stać się najsłynniejszym Janem Pawłem w historii Polski” – zaczyna swój monolog główny bohater hitowego serialu Netflixa „1670”. W kolejnej scence wygłasza kolejną mądrość: „My, Sarmaci, jesteśmy narodem wybranym. Z wyraźnej woli Stwórcy mamy największe mózgi, serca i fallusy”. Szczerze powiedziawszy, już wtedy, w drugiej minucie, miałem zamiar wyłączyć to arcydzieło humoru (o czym zapewniają nas liczne pochwalne recenzje), ale dotrwałem do minuty siódmej. I wtedy ostatecznie postanowiłem nie dawać „1670” kolejnej szansy. Co mi w tym serialu przeszkadzało i dlaczego od niego zaczynam? Generalnie uważam, że żartować można ze wszystkiego. Nie rażą mnie ani dowcipy na temat Jana Pawła II – bo przecież o niego tu chodzi – ani fallusów. Zawsze jednak kluczowe jest pytanie o formę. W tym wypadku odniosłem wrażenie, że mam do czynienia z serią niezbyt udanych żartów z filmu zrobionego przez licealistów na studniówkę.
Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły:
dorzeczy.pl/gielda
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.