Dodałbym jeszcze, może na pierwszym miejscu, głos – charakterystyczny bas, idealnie przystający do jego ociekających czarnym, makabrycznym humorem tekstów, a pamiętny także z telewizyjnego serialu „Siedem życzeń”, w którym artysta użyczył go kotu Rademenesowi.
Zapamiętaliśmy Macieja Zembatego jako faceta z gitarą, choć po prawdzie powinien przygrywać sobie na fortepianie, no, niech będzie, że na pianinie – w szkole muzycznej, do której uczęszczał, chodził bowiem do stosownej klasy. Gdzie on się zresztą nie uczył i czego nie studiował! W liceum plastycznym uczył go nawet historii Jacek Kuroń, co miało się po latach przełożyć na jego wybory polityczne, a co za tym idzie – na kształt niektórych jego songów. Tych bardziej czy nawet za bardzo zaangażowanych. Dość zacytować w tym miejscu popularny na przełomie lat 1981 i 1982 „Hymn internowanych ekstremistów”…
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.