Rok niebezpiecznego życia

Rok niebezpiecznego życia

Dodano: 
Pierre-Antoine Demachy, „Święto Jedności i Zjednoczenia
na placu Rewolucji”, ok. 1793 r.
Pierre-Antoine Demachy, „Święto Jedności i Zjednoczenia na placu Rewolucji”, ok. 1793 r. Źródło: Wikimedia Commons / Public domain
Sztandary rewolucji wyblakły. Nikt już nie tańczy karmanioli. Francuzi z przyzwyczajenia świętują upadek Bastylii, lecz w głębi duszy są konserwatystami alergicznie reagującymi na jakiekolwiek zmiany

Bez wielkich fanfar, z poślizgiem spowodowanym igrzyskami, Musée Carnavalet pokazało wystawę „Paris 1793–1794. Une année révolutionnaire”. Brzmi niewinnie dopóty, dopóki nie przypomnimy sobie, że mowa o roku, w którym najpotężniejszym wówczas państwem Europy rządziła ekipa doktrynerów zamierzająca na gruzach Kościoła i monarchii stworzyć nowy, wspaniały świat. Efektem był permanentny kryzys, który próbowano zażegnać masowym terrorem. Myśl Diderota, że narody regenerują się wyłącznie w kąpieli z krwi, okazała się prorocza.

Z młotem na katedrę

Unieważnić historię, wcielić w życie polityczną, ba, cywilizacyjną utopię, wojując jednocześnie z wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym – oto wyzwanie godne tytanów. Robespierre i spółka mu nie sprostali, lecz apologeci jakobinizmu twierdzą, że i tak było warto. Rewolucja zunifikowała kraj, przekształciła Luwr w ogólnodostępne muzeum, zniosła niewolnictwo w koloniach (osiem lat później Napoleon je przywrócił) i zalegalizowała rozwody. Małżeństwo stało się umową cywilną. Państwo przejęło od Kościoła funkcje opiekuńcze, szpitale i przytułki, troszczyło się o najbiedniejszych.

Artykuł został opublikowany w 24/2025 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Autor: Wiesław Chełminiak
Czytaj także