Mój ulubiony moment to ten, kiedy siedzę sobie na mojej tratwie w piątek i mniej więcej na wysokości spichlerza w Modlinie widzę naraz aż trzy mosty. Jeden na Narwi i dwa na Wiśle. Wszystkie zakorkowane przez ludzi chcących się wyrwać z Warszawy na weekend. A ja jestem zaledwie 30 km w linii prostej od Pałacu Kultury i Nauki, w miejscu, gdzie zaczyna się najpiękniejszy odcinek środkowej Wisły. Warszawiaków stojących w korkach na trzech mostach czeka jeszcze co najmniej czterogodzinna podróż, by zażyć upragnionego odpoczynku, a ja już delektuję się pięknem dzikiej i nieokiełznanej przyrody, o której większość mieszkańców stolicy nawet nie ma pojęcia. Wielu z nich ma obraz rzeki utrwalony w jednym z najsłynniejszych wierszy Herberta „Prolog”: Rów w którym płynie mętna rzeka nazywam Wisłą. Ciężko wyznać: na taką miłość nas skazali taką przebodli nas ojczyzną.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
