Fiasko COP 30 i szansa na przechytrzenie hipokryzji energetycznej

Fiasko COP 30 i szansa na przechytrzenie hipokryzji energetycznej

Dodano: 
Wiatraki. Zdj. ilustracyjne
Wiatraki. Zdj. ilustracyjne Źródło: Unsplash / Waldemar Brandt
Prof. Ziemowit Malecha Kończy się COP 30 w Brazylii i… skończyć się nie może. Dlaczego? Bo wybuchł głęboki konflikt wokół wypracowania mapy drogowej odchodzenia od paliw kopalnych.

W projekcie ostatecznego porozumienia usunięto wszelkie wzmianki o węglu, ropie i gazie, co spotkało się z ostrą krytyką ponad 80 państw domagających się silniejszych zobowiązań. Z kolei blok krajów produkujących surowce energetyczne blokuje wszelkie zapisy mogące realnie ograniczyć ich przemysł. W międzyczasie UE grozi wetem, argumentując, że projekt jest „zbyt słaby”. Fikcja tak zwanej walki o planetę staje się coraz bardziej widoczna. Bez względu na to, jakie będą końcowe ustalenia, i tak żaden z największych konsumentów paliw kopalnych nie zrezygnuje z palenia węgla czy ropy. Negocjacje się przeciągają, podczas gdy delegaci – za pieniądze podatników – zajadają się wykwintnymi daniami w swoich pływających hotelach.

Odstawiając na bok te PR-owe zagrywki, będące jedynie płaszczykiem geopolitycznych przepychanek i nieuczciwych praktyk wobec słabszych, warto zastanowić się, jaką realną alternatywę dla obecnej transformacji energetycznej można zaproponować w Polsce. Alternatywę względem jedynej „słusznej” drogi wiatraków i paneli. Obecnie UE narzuciła arbitralny limit emisji CO₂ dla technologii energetycznych na poziomie 550 kg CO₂/MWh. Dlaczego arbitralny? Bo to wartość nie do osiągnięcia dla elektrowni węglowych, za to idealnie dopasowana do elektrowni gazowych — mimo że gazu w UE nie ma, a węgiel jest. Ten limit definiuje wizję transformacji forsowaną przez UE: gaz, wiatraki i panele.

Czy możemy temu zaradzić na lokalnym rynku energii, gdzie większość prądu i ciepła powstaje ze spalania węgla o średniej emisyjności bliżej 1000 kg CO₂/MWh (nowoczesne bloki ok. 750)? Na pierwszy rzut oka zejście do poziomu 550 wydaje się niemożliwe. A jednak istnieje wyjście — i to takie, które pozwala wyjść z tarczą, a nawet z dubletem. Kierunek to biomasa. Paliwo szeroko stosowane w UE, natomiast w Polsce skutecznie sabotowane. Szacuje się, że krajowy potencjał produkcji biomasy twardej (odpady rolnicze, uprawy agro roślin energetycznych, odpady leśne) sięga 40 mln ton rocznie, bez wpływu na produkcję żywności, ponieważ uprawy mogą być prowadzone na ziemiach słabych klas. Ile to jest 40 mln ton? Wystarczająco, by dostarczyć ilość energii elektrycznej zbliżoną do produkcji Elektrowni Bełchatów, czyli pokryć ok. 20% krajowego zapotrzebowania.

Warto podkreślić, że biomasa jest obecnie traktowana jako zeroemisyjna. To oznacza, że aby osiągnąć limit 550, wystarczy zastosować paliwo kompaktowe, składające się w proporcji 50/50 z biomasy i węgla. Dzięki temu polskie elektrownie węglowe mogłyby pokrywać do 50% zapotrzebowania na energię i jednocześnie spełniać unijny limit emisji. Jakie daje to korzyści? Po pierwsze — potrafimy to robić, utrzymujemy i rozwijamy rodzime technologie i możemy je eksportować. W pierwszej kolejności należałoby modernizować starsze elektrownie i przystosować je do współspalania biomasy. Równolegle można budować nowoczesne bloki węglowe przystosowane do paliw kompaktowych. Po drugie — utrzymujemy krajowy przemysł górniczy oraz know-how, co również przekłada się na eksport wysokomarżowych technologii. Po trzecie — rozwój upraw energetycznych to impuls dla wyspecjalizowanego, dochodowego rolnictwa.

Same plusy. A minus? Także dodatni. Wielkoskalowe farmy paneli i wiatraków przestałyby być potrzebne. Czy są na to pieniądze? Oczywiście — wystarczy odpuścić niebotycznie drogie morskie farmy wiatrowe. Co więcej, taka ścieżka transformacji ma jeszcze jeden, ukryty walor. Gdy już cała ta hipokryzja „walki z emisjami” w UE się wyczerpie, gdy ETS spektakularnie się załamie pod własnym ciężarem absurdu i politycznych sprzeczności, wtedy okaże się, że to właśnie my zostaliśmy z najtańszym i najbardziej stabilnym systemem produkcji energii w Europie. Systemem, który bez problemu można będzie utrzymywać przez wiele, wiele lat, bez gwałtownych skoków cen i bez uzależnienia od zewnętrznych dostawców. Wtedy, ku wielkiemu zdziwieniu „ekspertów”, to Polska stanie się energetycznym wygranym tej europejskiej gry pozorów. Trzeba się jednak z tym wszystkim spieszyć, bo jeśli wyjdzie na jaw, że myślimy o tym poważnie, to natychmiast pojawią się nowe regulacje „ratujące planetę”, wykluczające biomasę z wyścigu o nowy wspaniały świat.


Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.

Zapraszamy do wypróbowania w promocji.


Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także