Celowo piszę o duchownych, bo to, że publiczne wyrzeczenie się wiary katolickiej spotka się z uznaniem, poparciem i entuzjazmem całej sfory mędrków medialnych niczym zaskakującym nie jest. Jak zawsze w takich sytuacjach mogę usłyszeć o odwadze, szczerości, autentyczności itd., itp. Nihil novi sub sole. Jednak to, że postępowanie piosenkarza Podsiadły ze zrozumieniem przyjmuje kilku księży jest doprawdy groteskowe. Najbardziej osobliwe opinie na ten temat zebrał w tekście, który ukaże się w tym numerze tygodnika „Do Rzeczy” Piotr Semka, polecam.
Mnie uderzyły dwie rzeczy. Po pierwsze żaden z cytowanych w artykule ludzi Kościoła (z jednym chwalebnym wyjątkiem) nie wspomniał o tym, co najważniejsze: występując z Kościoła i odrzucając wiarę katolicką piosenkarz znalazł się w stanie śmiertelnego, duchowego zagrożenia. Jeśli się nie nawróci i nie odpokutuje grozi mu potępienie wieczne. Po drugie osobliwy fakt, że wśród „rozumiejących i smucących się” dominują jezuici. Oto co o odejściu z Kościoła napisał jeden z nich: „Wkurza mnie to, że potrafimy, jako wspólnota, powiedzieć na taki fakt: dobrze, że odchodzi, Kościół sobie poradzi bez niego, Kościół przetrwał 2000 lat, to też przetrwa. Albo szydercze teksty: jak my to zniesiemy? Wkurza mnie, bo czytamy w Kościołach Ewangelię o dobrym pasterzu, który zostawia 99 owiec i szuka jednej”. Cóż, różnica jest prosta, pan Podsiadło neguje to, że jest owcą i odrzuca istnienie pasterza. Porównanie jest całkiem chybione.
Reakcje grupki zakonników na wystąpienia pana Podsiadły to tylko jedna z oznak choroby toczącej katolicyzm. Kto chce ją zrozumieć, kto chce pojąć skąd biorą się nowi uczniowie świętego Ignacego Loyoli, w jakim duchu zostali wychowani, musi sięgnąć do korzeni. Polecam Czytelnikom fragment mojej najnowszej książki „Wygnanie Melchizedeka”, która właśnie ukazuje się na rynku. Opisuję w niej m.in. postępowanie innego członka tego samego zakonu, zresztą polskiego nauczyciela i wychowawcy.
XXX
„Chrześcijańscy kanibale"
Przecieram oczy ze zdumienia. A kysz, a kysz, powtarzam, lecz mara nie chce zniknąć. Widzę ten tekst i nie wierzę, że został napisany, podpisany i opublikowany przez, jakby nie było, katolicki portal. Ale właściwie dlaczego nie wierzę? Dlaczego nie przyjmuję do świadomości? Ja, autor kilku książek, które dokładnie pokazują do czego musiały prowadzić i do czego doprowadziły zmiany jakie zaszły w Kościele od lat 60. XX wieku teraz, kiedy jeden z licznych odprysków tamtego wybuchu z dzikim warkotem uderza we mnie przymykam powieki i nie chcę widzieć? Ach, błahostka to przecież, bagatela. Cóż z tego, że jeden polski jezuita, no nie taki wcale zwykły i przeciętny, bo profesor i wychowawca, postanowił w Boże Ciało … podważyć cały katolicki kult. Podważyć? Znowu uciekam w eufemizmy. Znowu szukam słów trochę słabszych, trochę bardziej ogólnych, trochę mniej mocnych. Raczej poniżyć, rozprawić się, podeptać, wyszydzić i wydrwić. Tak, właśnie tak zrobił, wiedząc doskonale, że w tej duchowej sytuacji, w której się znajdujemy włos mu z głowy nie spadnie. Gniewne pomruki pojawią się tu i ówdzie, na jednym portalu ktoś potępi, na innym pochwali. Biskupi starannie wezmą wodę w usta, przełożeni zerkną w bok. I tyle. I tyle?
Atak nastąpił 16 czerwca roku Pańskiego 2022 w dniu Bożego Ciała (będę przypominał ten fakt, niech będzie to jak refren, niech wbije się do głów, że w Boże Ciało 2022 jezuici opluwają katolików). Tego dnia, jak przez wieki, polskimi miastami przechodziły wielotysięczne procesje, z przodu, uwielbiam ten obraz, szeregi dziewczynek w białokomunijnych strojach sypią kwiatki, za nimi, w zależności od parafii, albo ministranci wciąż w komżach, albo harcerze, a za nimi pod baldachimem, pod złota kapą, w złotej szacie, ornacie, tyle jest wszędzie wspaniałego, wiecznego, obfitego złota, podtrzymywany z obu stron czy to przez księży czy wiernych kroczy z monstrancją ksiądz, najczęściej proboszcz lub biskup, słońce (zwykle tego dnia jest piękna pogoda) igra radośnie promieniami po złocie monstrancji, w której za szkłem lub kryształem znajduje się prawdziwe Ciało samego Chrystusa, słychać pieśni i czuć zapach zwiędłych róż, kiedy tak powoli i dostojnie, krok po kroku, krok po kroku, bez pośpiechu, wolno, płynie procesja, a przed księdzem kto tylko zobaczy monstrancję rzuca się na kolana i pokornie czeka, aż go minie, wtedy właśnie, w odpowiedzi na tę ostatnią już niemal publiczną manifestację pobożności, nastąpił atak. W ten dzień właśnie uczony jezuita postanowił napisać co naprawdę myśli o polskim katolicyzmie.