Pewnym wyjątkiem było wystąpienie metropolity Katowic Adriana Galbasa, który 3 maja w swej katedrze stwierdził, że dzięki UE Polska jest bezpieczniejsza, również militarnie, a jako naród możemy wiele nauczyć się od mieszkańców „Berlina, Paryża, Rzymu, Pragi, Madrytu czy Lizbony”, bo są to społeczeństwa „w większości chrześcijańskie, a przynajmniej o chrześcijańskich korzeniach”.
Dziwne, że inni biskupi nie wygłosili podobnych peanów na cześć Unii. W końcu 20 lat temu to właśnie oni skutecznie zachęcili Polaków do głosowania za przystąpieniem do Wspólnoty, stosując tę samą euroentuzjastyczną narrację.
1 czerwca 2003 r., w niedzielę poprzedzającą referendum akcesyjne, Konferencja Episkopatu Polski poleciła odczytać we wszystkich kościołach list, w którym zachęcono Polaków do udziału w głosowaniu i do poparcia akcesji. Biskupi wprawdzie nie wezwali wprost do głosowania na „tak”, ale przypomnieli, że za wejściem do UE opowiada się sam papież Jan Paweł II, a wszyscy katolicy „powinni uwzględnić” jego głos. Wydźwięk polityczny listu był oczywisty. Polacy głos Karola Wojtyły rzeczywiście uwzględnili; dzięki niezłej frekwencji referendum się powiodło i Polska przystąpiła do UE. Stanowisko papieża dla wielu wahających się wyborców było kluczowe: czytelnicy pamiętają na pewno ludzi przekonanych, że nawet jeżeli Wspólnota wydaje im się złą organizacją, to trzeba zagłosować za akcesją, skoro wyraźnie tego oczekuje od nich papież.
A Karol Wojtyła tego rzeczywiście chciał. Kilka tygodni przed referendum stwierdził kategorycznie, że Polska i Unia Europejska nawzajem się potrzebują. Nieco później zasugerował, że akcesja do UE jest swoistą koniecznością dziejową. Wygłosił wtedy szeroko komentowane zdanie: „Od unii lubelskiej do Unii Europejskiej”. Prounijną narrację Wojtyła prezentował konsekwentnie przez długie lata, od rozwiązania Związku Sowieckiego, deklarując bardzo jasno swoje poparcie dla przystąpienia Polski do UE w wielu wystąpieniach, polskich i zagranicznych. Prawda, że formułował przy tym zastrzeżenia: mówił, że wchodząc do Unii, należy zachować katolicką tożsamość i dzielić się nią z innymi. Co miałoby to jednak znaczyć w praktyce? Polska akcesja do Unii nie była obwarowana żadnymi specjalnymi warunkami gwarantującymi nam niezależność duchową, kulturową i intelektualną od Zachodu. Jakkolwiek ostro to może zabrzmieć, papieskie zastrzeżenia w świecie twardej i realnej polityki były tylko pięknie brzmiącymi frazesami. To, co miało znaczenie, ograniczało się do powiedzenia Unii „tak”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.