O wojnie, o postępie i o końcu świata
Artykuł sponsorowany

O wojnie, o postępie i o końcu świata

Dodano: 
O wojnie, o postępie i o końcu świata
O wojnie, o postępie i o końcu świata 
Wydawnictwo AA zaprasza do przeczytania fragmentów książki Włodzimierza Sołowiowa „O wojnie, o postępie i o końcu świata”

„Trzy dialogi «O wojnie, o postępie i o końcu świata» są zdumiewająco prorocze.
Sołowjow pozostaje tu wierny swojej wierze w ostateczny triumf chrześcijaństwa
(...).
Nabrawszy przezorności pod wpływem historycznej tragedii, która pochwyciła w swym uścisku niezliczonych mieszkańców naszej planety, powinniśmy czytać świadectwo Sołowjowa dzisiaj jako adresowany do nas list, który wciąż pozostaje aktualny”
.
Czesław Miłosz

Żyjemy w czasach, gdy nad troską o pokój, o równość i postęp czy o planetę zatknięto fałszywy sztandar chrześcijaństwa, zwodzący i dezorientujący osoby słabe w wierze. Gdy ludzie, którzy myślą i twierdzą, że nauka Chrystusa jest już przestarzała i nieaktualna, jednocześnie nadal uparcie nazywają siebie „prawdziwymi chrześcijanami”, zaś głoszenie swojego pustosłowia ukrywają pod przekręconymi słowami Ewangelii – nie ma miejsca na obojętność. Sumienie głośno domaga się, by nonsensowna rzecz została nazwana swym prawdziwym imieniem.
W. Sołowjow w swoim ostatnim, wręcz proroczym, dziele próbuje zdemaskować to ewidentne oszustwo i ostrzec ludzkość przed następstwami zredukowania religii do etyki i pozbawienia jej wymiaru duchowego. W niezwykle poruszający sposób Autor pokazuje metafizyczną próżnię takiego chrześcijaństwa, które pozostawia po sobie jedynie przesłanie społeczne i etyczne.

Sołowjow przewidywał doczesne zwycięstwo tego fałszywego chrześcijaństwa i nadejście wielkiego Dobroczyńcy, który jest Antychrystem. Przytoczona w trzecim dialogu Przypowieść o Antychryście, łączy w tej postaci cechy demoniczne z życzliwością i dobrocią. Sołowjow pragnął w porę ukazać tę oszukańczą maskę, pod którą kryje się złowroga przepaść.

Edycja została wzbogacona tłumaczeniem przedmowy zamieszczonej w wydaniu angielskim, autorstwa Czesława Miłosza, który pisze:
Trzy dialogi „O wojnie, o postępie i o końcu świata” – najbardziej literackie z dzieł Sołowjowa, oprócz jego poezji – wprowadza postaci, które są uosobieniem postaw inteligencji, umieszczając je w określonej scenerii geograficznej – Riwiery Francuskiej, którą wówczas odwiedzała cała elita europejska. Uczestnikami dialogu są Generał, Polityk, Dama, Pan Z. i Książę. Każda z tych postaci – po części – przemawia w imieniu autora, w szczególności Pan Z. i wszystkie są bardzo odmienne od Rosjan takich, jak ich sobie wyobrażano na Zachodzie od czasów rewolucji roku 1917.

Przedmowa autora jest wymowna. Obojętnie czy prawdziwa, czy zmyślona, historia wiejskich czcicieli dziury w belce jest doskonałą metaforą metafizycznej próżni wydrążonego chrześcijaństwa, które pozostawia – jako ślad po sobie – jedynie przesłanie społeczne, etyczne. Tołstoj w swojej ewangelicznej fazie racjonalizował Ewangelie i odrzucał tajemnicę wcielonego Boga. Jego własna ewangelia niestawiania oporu złu nie odnosiła się do bóstwa w Chrystusie, który był dla niego jedynie nosicielem społecznie postępowych idei. Sołowjow w swoim ostatnim dziele próbuje ostrzec ludzkość przed następstwami takiej czysto horyzontalnej religii zredukowanej do etyki, bez wymiaru wertykalnego. Przewiduje doczesne zwycięstwo takiego fałszywego chrześcijaństwa i nadejście wielkiego Dobroczyńcy, który jest Antychrystem. Przypowieść o Antychryście, rzekomo odkryta w rękopisie mnicha Panso usza, jest potężnym dziełem. Wykorzystuje obrazy, nierzadko spotykane w chrześcijańskiej sztuce, w których Antychryst łączy cechy demoniczne z cechami miłości i życzliwości. Sołowjow obdarza swojego Antychrysta niemal archetypiczną sugestywnością i tworzy przekonującą biografię człowieka opętanego przez diabła.

ROZMOWA PIERWSZA

Audiatur et prima pars

Generał (jest zdenerwowany, mówi, wstając i siadając, przy czym żywo gestykuluje): No, nie, pozwólcie państwo! Proszę powiedzieć mi jedno: czy teraz już nie istnieje miłujące Chrystusa i chwalebne wojsko rosyjskie? Tak czy nie?
Polityk (rozsiadłszy się wygodnie na szezlongu, mówi tonem przypominającym coś pośredniego między beztroskimi bogami Epikura, pruskim pułkownikiem a Wolterem): Czy istnieje rosyjska armia? Oczywiście, że istnieje. Czyżby pan słyszał, że została zlikwidowana?
Generał: Ależ, proszę nie udawać! Pan doskonale rozumie, że ja nie o tym mówię. Pytam, czy mam jeszcze prawo po dawnemu uważać istniejącą armię za miłujące Chrystusa i chwalebne wojsko, czy też nazwa ta już mu nie przysługuje i należy ją zmienić?Polityk: Aha... więc to pana niepokoi! Cóż, trafił pan pod niewłaściwy adres: z takim problemem najlepiej zwrócić się do Departamentu Heraldyki – to tam rozporządzają rozmaitymi tytułami.
Pan Z. (mówi, jakby skrywał jakąś myśl): Departament Heraldyki na takie pytanie generała odpowie prawdopodobnie, że prawo nie zabrania używania poprzednich tytułów. Czyż ostatni książę de Lusignan nie mianował się bez przeszkód królem Cypru, chociaż nie po to, by Cyprem rządzić, bo nawet ze względu na swój stan zdrowotny i majątkowy nie mógł rozkoszować się cypryjskim winem? Dlaczegóż więc również dzisiejszej armii nie tytułować bogobojnym wojskiem, wojskiem miłującym Chrystusa?
Generał: Tytułować! Więc białe i czarne to tytuły? Słodkie i gorzkie – też tytuły? Bohater i niegodziwiec – również?
Pan Z.: Przecież nie powiedziałem tego od siebie, a w imieniu mężów stojących na straży prawa.
Dama (do Polityka): Dlaczego czepia się pan słownictwa? Generał pewnie chciał nam coś ważnego powiedzieć, używając określenia „miłujące Chrystusa wojsko”.

Generał: Dziękuję pani. Oto, co chciałem powiedzieć. Od wieków aż do wczorajszego dnia każdy wojskowy – żołnierz czy feldmarszałek, wszystko jedno – wiedział i czuł, że służy ważnej i słusznej sprawie – nie tylko pożytecznej i potrzebnej, jak na przykład asenizacja czy pranie bielizny, a sprawie w najwyższym stopniu dobrej, szlachetnej i honorowej, której zawsze służyli najlepsi, najpierwsi ludzie, przywódcy narodów, bohaterowie. Ta nasza sprawa zawsze była błogosławiona i wychwalana w cerkwiach, wysławiana w przemówieniach publicznych. I oto pewnego pięknego dnia dowiadujemy się nagle, że o tym wszystkim należy zapomnieć i że powinniśmy siebie i swe miejsce na Bożym świecie pojmować zupełnie odwrotnie. Sprawa, której służyliśmy i z której byliśmy dumni, okazała się czymś złym i zgubnym. Jest niezgodna, jak się okazuje, z przykazaniami Bożymi i ludzkimi uczuciami, jest najokropniejszym złem i nieszczęściem. Wszystkie narody winny się przeciw niej zjednoczyć, a jej ostateczne unicestwienie jest tylko kwestią czasu.

ROZMOWA DRUGA

Audiatur et altera pars
Polityk: Od dawna już zaprząta moją uwagę pewne dziwne zjawisko: ludzie, którzy udają, że bardzo interesują się jakąś wyższą moralnością, w żaden sposób nie potrafią przyswoić sobie najprostszej i niezbędnej, a według mnie nawet jedynej istotnej cnoty – uprzejmości. Tym bardziej zatem trzeba dziękować Stwórcy, że stosunkowo niewiele osób ma obsesję na punkcie owej idei wyższej moralności – mówię idei, bo właściwie nigdzie się z nią nie zetknąłem i nie mam żadnych podstaw, by wierzyć w jej realne istnienie.

Dama: Ależ to żadna nowość, zaś prawdą jest to, co pan powiedział o moralności. Proszę zatem spróbować, zanim nie pojawił się le sujet en question, wykazać, że uprzejmość to jedyna istotna cnota – i przedstawić to wstępnie tak, jak próbuje się instrumentów w orkiestrze przed rozpoczęciem uwertury.
Polityk: To prawda, w pewnych momentach rozlegają się tylko pojedyncze dźwięki. Taka sama monotonia będzie występować i teraz, gdyż wątpię, by ktoś zaczął bronić innej koncepcji, przynajmniej przed przyjściem Księcia, bo mówienie przy nim o uprzejmości nie byłoby zbyt uprzejme.
Dama: Oczywiście. No, a pańskie argumenty?
Polityk: Zgodzi się pani, jak mniemam, że można wspaniale funkcjonować w społeczności, gdzie nie ma ani jednego cnotliwego, ani jednego bezinteresownego czy też ani jednego ofiarnego człowieka. Przynajmniej ja potrafię się nieźle urządzić w takiej kompanii.
Dama: Na przykład w Monte Carlo?
Polityk: I w Monte Carlo, i w innych miejscach. Nigdzie nie ma potrzeby choćby jednego reprezentanta cnót wyższych. Ale proszę spróbować przeżyć w społeczności, gdzie nie byłoby ani jednego uprzejmego człowieka!
Generał: Nie wiem, o jakich kompaniach raczy pan mówić, lecz w kampanii chiwińskiej czy tureckiej z trudem można było się obejść bez niektórych cnót innych niż uprzejmość.
Polityk: Niech pan jeszcze powie, że podróżnicy po Afryce Środkowej koniecznie muszą wykazać się czymś więcej niż tylko uprzejmością! Ja mówię wszak o zwyczajnym, codziennym życiu w cywilizowanym społeczeństwie. Do cywilizowanego życia niepotrzebne są żadne wyższe cnoty i żadne tak zwane chrześcijaństwo. (Do Pana Z.) Pan kręci głową?

ROZMOWA TRZECIA

Audiatur et tertia pars
Polityk (do Pana Z.): Zdaje się, chciał pan coś powiedzieć czy też zanegować coś, co tu wczoraj mówiłem?
Pan Z.: Tak, to w związku z pańską wypowiedzią, że polityka pokojowa jest symptomem postępu. Wspomniałem jeszcze słowa pewnej postaci z Dymu Turgieniewa, że „postęp to jest symptom”.
Nie wiem, co ta osoba przez to rozumiała, lecz dosłowny sens tych słów jest zupełnie słuszny. Postęp rzeczywiście jest symptomem.
Polityk: Czego?
Pan Z.: Przyjemnie się rozmawia z mądrymi ludźmi. Do postawienia takiego pytania właśnie zmierzałem. Sądzę, że postęp, to znaczy postęp widoczny, pospieszny, jest zawsze symptomem końca.
Polityk: Rozumiem, że jeśli chodzi na przykład o postępujący paraliż, to rzeczywiście jest on symptomem końca. Dlaczego jednak postęp w kulturze ma być również symptomem końca?
Pan Z.: Prawda, to nie jest tak oczywiste jak w przypadku paraliżu, jednak tak właśnie jest.
Polityk: Że jest pan przekonany – jest wystarczająco jasne, lecz wcale dla mnie nie jest jasne to, o czym właściwie jest pan przekonany. Zachęcony pańską pochwałą, ponowię swe proste pytanie, które wydało się panu inteligentne. Pan mówi: „symptom końca”. A ja się pytam: końca czego?
Pan Z.: No, końca tego, o czym mówiliśmy. Dyskutowaliśmy przecież o historii ludzkości, o „procesie” historycznym, który bez wątpienia zaczął toczyć się w coraz szybszym tempie i, jak mniemam, zbliża się do swego finału.
Dama: C’est la fin du monde, n’est-ce-pas?133 To wielce interesujące.
Generał: No i wreszcie dotarliśmy do najciekawszego.
Książę: Pewnie nawet Antychrysta nie pozostawi pan bez uwagi?
Pan Z.: Oczywiście – w tym, co mam do powiedzenia, jego stawiam na pierwszym miejscu.


Źródło: Wydawnictwo AA
Czytaj także