Sklep po dziadku
Artykuł sponsorowany

Sklep po dziadku

Dodano: 
Sklep Kolonialny
Sklep Kolonialny
Mój dziadek był milionerem. Wielokrotnym. Miał trzy sklepy (w Gdyni, Gdańsku i Skórczu), ziemię, lasy, jeziora, a nawet restaurację w Łowiczu. Wielka kupa majątku.

Dorobił się od kompletnego zera. Gdy wychodził z domu, jako przedostatni z synów, dostał od swojego ojca propozycję taką:

- Mam ci dać „w posagu” parę porządnych butów, czy marynarkę? Bo już nic innego nie mam do rozdania.

Na kociewskiej wsi Wolental było wtedy biednie. Na roli mógł zostać tylko jeden syn, a wszyscy inni musieli szukać szczęścia w szerokim świecie.

Dziadek rozważał propozycję „posagu” przez całą noc. Rano powiedział tak:

- Wezmę buty.

- A czemu buty?

- Ponieważ bosy facet w marynarce wygląda jakby kogoś okradł. Natomiast obdarty chłop w porządnych butach wygląda jakby go obrabowali i to jest dużo lepszy punkt startowy.

Ruszył w świat i został milionerem.

***

Pomysły miał wybitne.

No na przykład: jechał do przedwojennej Łodzi i w tych ceglanych fabrykach ubrań, które oglądali Państwo w filmie „Ziemia Obiecana”, skupował guziki - końcówki serii. Brał je za bezcen. Wielka fabryka, duże serie ubrań, porządne guziki, a potem zostaje niepotrzebna nikomu resztka, bo wprowadzają nowy model garnituru, lub płaszcza. Dziadek kupował je na wagę.

Potem jechał do Wolnego Miasta Gdańsk, zamawiał tam najbardziej eleganckie koperty u najdroższego drukarza, rozsypywał guziki do kopert w taki sposób, by stanowiły komplet do koszuli, komplet do garnituru, do fraka, płaszcza, surduta… Następnie umawiał się do najlepszych krawców w mieście, do takich co szyli ubrania na miarę dla najważniejszych i najbogatszych rodzin w Gdańsku i Sopocie. Każdemu z nich wykładał na stole zaledwie kilkanaście kopert zawierających ostatnie na świecie guziki w danym modelu. Brali z gwarancją, że nikt w mieście nie będzie miał takich samych. Dziadek kupował na wagę, oni kupowali na sztuki, a płacili jak za srebro. Przebitka w milionach procent.

To, że nikt w mieście nie będzie miał takich samych, to była prawda, bo Łódź dla Gdańska to była wtedy zagranica. Poza tym w Łodzi robiono ubrania masowe, a ci gdańscy krawcy szyli dla zamkniętego grona elit, które nigdy nie spotykały się z guzikami pospólstwa.

Dodatkową satysfakcję mój dziadek czerpał z faktu, że opychał Szkopom guziki od Żyda. Mawiał, że dobry interes poza forsą musi dawać frajdę.

***

Taki był – fantasta, z fantazją i wybitnym poczuciem humoru.

Gdy stracił jedno oko, obstalował sobie szklane u najlepszych fachowców, chyba w Szwajcarii. Robione na miarę i pod kolor. W wyściełanym pugilaresie przysłali trzy sztuki. Dziadek pyta czemu trzy, przecież stracił tylko jedno oko? Oni na to, że jedno jest zapasowe, bo zanim się człowiek nauczy nosić sztuczne, to ono mu często wypada i się tłucze. A to trzecie po co? Trzecie było na kaca – mocno przekrwione. To lubił najbardziej, bo mu dawało „dziki wygląd”.

Pomysły miał nieziemskie i wszystkie realizował. Gdyby nie wybuch drugiej wojny światowej, dziadek kupiłby dla Rzeczypospolitej jakąś zamorską kolonię, na przykład Madagaskar, który Francja wystawiła na sprzedaż. Dla wielu to były mrzonki, ale nie dla niego. Był działaczem Ligi Morskiej i Kolonialnej, a do celu parł skutecznie. Gdybyśmy zdążyli zakupić kolonię, nasz rząd na uchodźctwie byłby u siebie i nie musielibyśmy o nic prosić Brytyjczyków, a żołnierze Armii Andersa nie byliby wyrzutkami w obcych krajach.

***

Po wybuchu drugiej wojny światowej dziadek musiał uciekać z Pomorza, bo Niemcy mieli go na liście. Pojechał z rodziną do Łowicza - znał tę okolicę z czasów, gdy importował guziki. Otworzył w Łowiczu restaurację. Szkopy kazały ją podzielić na dwie części i jedna była Nur fur Deutsche. Na posiłki dla Rasy Panów były osobne przydziały mięs, kawy i innych frykasów. Dla Polaków wszystko było gorsze i dużo mniej. Ale u dziadka w kuchni był zawsze tylko jeden gar zupy, jeden gar gulaszu – ogólnie polityka jednego gara i jednej chochli. Gdy zupę zamawiał Niemiec, to w jego talerzu pływały mięsa z obu przydziałów. Polacy w sali obok jedli to samo, tylko obrusy mieli gorsze, żeby się Szkopy nie zorientowały.

Raz przyszła urzędowa kontrola. Pytają czemu jest tylko jeden gar – czyli zupa dla Niemców - i co w takim razie dostają Polskie Świnie w tej drugiej sali?

Dziadek potrzebował chwili by się ogarnąć. Dlatego najpierw „wypluł” swoje szklane oko na otwartą dłoń i przetarł je starannie chusteczką (ten numer z wypadającym okiem stosował zawsze w trudnych negocjacjach), następnie wyciągnął pugilares, odłożył oko, wziął to trzecie zrobione na kaca, wsadził w oczodół i popatrzył na Niemca „dziko”. Po długiej chwili, gdy pytający wciąż miał rozdziawioną gębę, dziadek odpowiedział, że w jego restauracji Polskim Świniom podaje się zlewki po Niemcach, więc nie potrzeba drugiego gara. Kontrolerzy zasalutowali i odeszli.

***

Po wojnie przyszedł socjalizm… lub komunizm – trudno odróżnić, bo do tego potrzebny egzorcysta, który zna precyzyjny ranking diabłów. Cechą obu systemów jest odwrotność wobec kapitalizmu. W kapitalizmie z pucybuta zostajesz milionerem, a socjalizm z milionerów robi pucybutów. Zabrali dziadkowi wszystko. W chałupie na Wolentalu udało się ukryć kilka skrzynek z przedwojennej dostawy do sklepów kolonialnych. Pamiętam resztki tych skarbów, które oglądaliśmy jeszcze w latach 1970.

Do swoich sklepów kolonialnych dziadek sprowadzał między innymi wanilię z Madagaskaru. Była zdecydowanie najlepsza i pakowana jak prawdziwy skarb – szklana fiolka długości 20 centymetrów, zatkana koreczkiem, na koreczku wypalony znak herbowy konkretnej plantacji, a w środku pojedyncza laska najlepszej wanilii na świecie. Ten towar był na wagę srebra.

Pamiętam jak moja babcia otwierała ostatnią zachowaną fiolkę. Potem otwierała już tylko papierowe torebki ze sztucznym proszkiem o zapachu wanilii produkowanym w PRL. Nie to samo.

***

Dorosłem. Wyjechałem w świat. Obrazki z dzieciństwa siedziały mi mocno w głowie. Tak samo jak nazwa”Sklep Kolonialny - Cejrowski”. Kiedyś na grobie dziadka powiedziałem: Tamte sklepy przepadły, ale ja otworzę kolejny i znów na szyldzie będzie Twoje nazwisko.

Otworzyłem i prowadzę. Wprawdzie ani w Gdyni, ani w Gdańsku, ani w Skórczu, bo mój sklep działa w sieci pod adresem www.cejrowski.com/sklep, lecz jest jak najbardziej Kolonialny.

Pojechałem też na Madagaskar w poszukiwaniu tamtej wanilii co ją dziadek sprowadzał i nakręciłem o tym odcinek z serii „Boso przez świat”. Potem pojechałem do Peru szukać prawdziwego kakao, które dziadek miał u siebie – prawdziwe w bryłach, które trzeba kruszyć tłuczkiem i samodzielnie zrobić z tego czekoladę.

Mam w moim sklepie najprawdziwsze towary kolonialne, mam też polskie, na przykład mąkę, którą robimy z mojego żyta, które uprawiam na ziemi po dziadku i nie stosuję ani nawozów ani oprysków. (Ziemię po wojnie zabrały komuchy, a ja musiałem ją kupić drugi raz.)

Nie będę teraz wypisywał listy towarów – proszę odwiedzić mój sklep, który jest przy okazji ciekawy, bo opisy towarów robię osobiście, takie jak ten.

Mój sklep utrzymuje kilka rodzin. Zatrudniam ludzi, którzy mają dzieci, mają marzenia i plany, chcą sobie kiedyś zbudować dom. Z tego co zarobi sklep utrzymuje się też Personel, który obsługuje moje kanały w sieci. Wszystkie po kolei zostały zdemonetyzowane i istnieją jeszcze tylko dlatego, że zarabia na nie sklep. Jeżeli ktoś lubi słuchać moich audycji, czytać moje teksty, niech czasem zrobi zakupy w Sklepie Kolonialnym Cejrowski.

***

Dziadek mnie uczył tak: Miej ziemię i ją uprawiaj, bo czasami przychodzi głód i trzeba mieć zaplecze z własnym żarciem. Ale żyj z handlu, bo na tym zarobisz najwięcej. I pamiętaj, że do handlu nie trzeba mieć ani zdolności, ani umiejętności – w handlu ważniejsza od wszystkiego jest fantazja, a tę masz; wszyscy Cejrowscy mają. I to jest nasz największy kapitał.

Źródło: Wojciech Cejrowski
Czytaj także