Morderstwo 33. stopnia
Artykuł sponsorowany

Morderstwo 33. stopnia

Dodano: 
Morderstwo 33. stopnia
Morderstwo 33. stopnia
Czy papież Jan Paweł I został zamordowany? Jeśli tak, to przez kogo i w jakim celu? Czy sformowano międzynarodowy spisek mający na celu zniszczenie stabilności finansowej Watykanu? Jeśli tak, to kto za tym stał i w jakim celu to zrobił?

Tajne śledztwo kardynała Gagnona w Watykanie.

Pewien człowiek poznał odpowiedzi na te i wiele innych pytań nękających posoborowy Kościół. W 1975 roku ówczesny biskup Edouard Gagnon został osobiście skierowany przez papieża Pawia VI do przeprowadzenia śledztwa w Kurii Rzymskiej. Ta niebezpieczna misja zakończyła się w roku 1978 - „roku trzech papieży". W tej książce ksiądz Charles T. Murr, bliski i wieloletni współpracownik oraz przyjaciel kardynała Gagnona, jako bezpośredni świadek opowiada o tym, co wydarzyło się podczas tego tajnego śledztwa. Ważne wydarzenia historyczne przeplatają się tu z indywidualnymi dramatami przedstawionych postaci oraz polityką i intrygami w Watykanie. Książka odpowiada na pytania, które wielu ludzi zadaje sobie od pół wieku.

Wstęp do wydania polskiego: Paweł Lisicki

Dobranoc Ojcze Święty
28 września 1978

Albino Luciani zawsze był człowiekiem modlitwy. Jeszcze na długo przed wyświęceniem na kapłana sam sobie narzucił dyscyplinę rozpoczynania każdego dnia Divinum Officium i medytacją. Po święceniach, które przyjął w roku 1935, ten „świt modlitwy” zazwyczaj poprzedzał odprawienie Mszy Świętej.

Tego poranka jednak siedząc przed Tabernakulum w pełnym milczenia spokoju swojej prywatnej kaplicy, papież Jan Paweł nie mógł utrzymać umysłu w stanie skupienia ani trwale uporządkować swoich myśli. Wewnętrzna walka z dziesiątkami wciąż na nowo powracających spięć zaburzała każdą jego pobożną intencję. Nieocenione oświadczenie Giovanniego Benellego, jego pełne serca motywujące stanowisko w rozmowach, jego jasne wskazówki w połączeniu ze szczegółowymi wynikami kurialnego śledztwa Gagnona, osobiste obserwacje Kanadyjczyka i jego zachęty, by iść naprzód – wszystko to niewątpliwie wzmagało determinację papieża. Mimo to jednak, im bardziej zbliżało się przerażające spotkanie twarzą w twarz z Sebastianem Baggiem, tym bardziej wzrastał jego dyskomfort. Miało to być pierwsze rozstrzygające starcie jego pontyfikatu i zarówno Benelli, jak i Gagnon zapewnili go, że nie można go ani unikać, ani odkładać. Co jakiś czas przenosił wzrok z Tabernakulum i Krucyfiksu na tarczę swojego zegarka, sprawdzając godzinę. Ma jeszcze do przetrwania dwanaście i pół godziny tych pełnych niepokoju poprzedzających to spotkanie myśli.

O dziesiątej rano papież sięgnął po telefon i zadzwonił do biura Świętej Kongregacji ds. Biskupów. Nieco niepewnie spytał kancelistę, czy kardynał Baggio miałby czas przyjąć jego telefon.Na pytanie, kto dzwoni odpowiedział po prostu: „Il Papa”. Wstrząśnięty urzędnik wtargnął na spotkanie swojego pryncypała z grupą biskupów afrykańskich.

Papież wyraził życzenie spotkania się z Baggiem tego samego dnia. Kiedy kardynał odparł, że jego grafik jest dziś szczególnie napięty i spytał, czy spotkanie mogłoby się odbyć dnia następnego, Jan Paweł zaproponował mu audiencję po godzinach pracy. „Dziś wieczór więc, w moim gabinecie”.

„Jak sobie życzy Wasza Świątobliwość” – zgodził się prefekt. Tego wieczora kilka minut przed godziną ósmą głośne pukanie do drzwi apartamentów papieskich obwieściło przybycie kardynała. Niezwykła była to pora dnia na spotkanie, niezwykłe było też to, że nikt inny nie był na tym spotkaniu obecny. Gwardii Szwajcarskiej powiedziano, że mają się spodziewać Baggia. Drzwi zatem otworzyły się i kardynał wkroczył do środka. Ci dwaj mężczyźni – najpewniej dwie najpotężniejszepostacie Kościoła – stali teraz naprzeciw siebie, twarzą w twarz, oddzieleni blatem papieskiego biurka. Napięcie było niemal namacalne. Pilny tryb, w jakim odbywało się to spotkanie, i fakt, że papież nie chciał odłożyć go nawet o jeden dzień, sygnalizowały kardynałowi Baggiowi, że nadszedł czas rozrachunku. Biskup Gagnon i jego czarna torba nabrzmiała dokumentami z trzyletniego intensywnego dochodzenia zajmowali teraz bardzo ważne miejsce w umyśle kardynała. O związki z masonerią został oskarżony już za pontyfikatu Pawła VI, ale kategorycznie i emocjonalnie zaprzeczył wówczas tym zarzutom. Ale tu był już inny papież – nie człowiek, z którym przepracował wiele lat. Jako człowiek z zewnątrz Jan Paweł był człowiekiem wolnym zarówno od lojalności, jak i od zazdrości, w których pławiły się kręgi kurialne. A na dodatek Baggio właśnie kilka dni temu widział tutaj Gagnona. Jak nowy Następca Piotra mógł się już z nim skontaktować?

Ojciec Święty też miał swoje powody do obaw. On, człowiek z natury koncyliacyjny, miał teraz stawić czoła – i to tak wcześnie, u progu swojego pontyfikatu – sytuacji emocjonalnej i deprymującej. Człowiek stojący naprzeciw niego był jednym z najwyższych rangą członków Kurii Rzymskiej, biskupem, który w służbie Stolicy Świętej spędził już wiele lat. To, w jaki sposób Papa Luciani rozwiąże problem poważnych zarzutów przeciwko niemu, o jakich się dowiedział, będzie rezonowało w całej Kurii. Bez względu na to, jaką ścieżkę wybierze, jego akcja natychmiast przysporzy mu wielu przyjaciół i wrogów. A jeśli wierzyć kardynałowi Benellemu próbom usunięcia go stawi opór i będzie swojej pozycji bronił w sposób bezlitosny.

Duży ciężar gatunkowy dowodów nie pozostawiał wątpliwości: coś zrobione być musi, teraz, natychmiast. Skandal i tak był już tuszowany o wiele za długo. Przez cały dzień Ojciec Święty odczuwał w głębi duszy ból z powodu tego spotkania. Jakże kuszące byłoby odłożyć je, nawet o dzień, tak jak to sugerował Prefekt. Ale podjąwszy raz decyzję, papież zdecydowany był działać szybko – by nie opuściła go odwaga.

Spotkanie potrwało około czterdziestu pięciu minut. Nikt nie był przy nim obecny, a jedyne dotyczące go świadectwo pojawiło się w formie niesprawdzonej informacji kilka dni później – pełniący służbę gwardziści szwajcarscy opowiadali, że głosy obu rozmówców były podniesione, dając do zrozumienia, że spotkanie było bardzo konfrontacyjne.

Nikt poza kardynałem Baggiem nie wie, jakie słowa tam padły. Ani też jakie myśli wypełniały jego umysł, kiedy zamykał za sobą drzwi.

***

Nawet z jednym, i to tylko na wpółotwartym okiem, widziałem, że to środek nocy. Odwróciłem się na drugi bok zamierzając wrócić do spania. Ale wtedy stukanie do drzwi zaczęło się od nowa.

Chi è? Cosa c’è?” – zawołałem.

Ktokolwiek jednak był po drugiej stronie drzwi, nie mógł słyszeć mojego pytania, bo łomotał w nie mocno, gwałtownie i bez przerwy.

„Charlie! To ja, Fernando! Otwórz!”

Mimo że poważnie poirytowany – tak cudaczne zamieszanie musiało postawić na nogi całą rezydencję – otworzyłem, a mój kostarykański przyjaciel i kolega kursowy wszedł do środka.I wtedy nagle moja irytacja ustąpiła miejsca dezorientacji. Luis Fernando Soto mieszkał kawał drogi stąd, po drugiej stronie Tybru, w San Anselmo na Awentynie.

Co tutaj robił i to o tej godzinie? A ujmując rzecz operacyjnie: jak zdołał przerwać potrójną linię obrony: Syryjczyków, Izraelitów i – najwścieklejsze, jeśli wyprowadzone z równowagi przed śniadaniem – libańskie zakonnice?

W każdym razie Luis Fernando stał tutaj – i był w stanie szoku.

„W porządku! Uspokój się! Cóż to tak katastrofalnie ważnego? Co? Papież umarł?” Dorzuciłem to ostatnie pytanie tylko po to, żeby zilustrować, co uznaję za „katastrofalnie ważne”.

„To znaczy, że już wiesz?” – zapytał z pełnym niedowierzania zdumieniem.

– „Jak to możliwe?”

Teraz kompletnie się rozbudziłem i wybryki Fernanda w najmniejszym stopniu nie wydały mi się śmieszne. „Jak to, jakim sposobem? Trzeba było miesiąca, żeby taka wiadomość dotarła na twój Awentyn?”

„Charlie! Ja idę ze mszy u Świętego Piotra! Nie żyje nowy papież! Jan Paweł nie żyje, Charlie. Włącz radio watykańskie i sam posłuchaj”.

Włączyłem swojego Grundiga, wystroiłem go i usłyszałem uroczysty męski głos potwierdzający twierdzenie Fernanda.

„Zabili go” – wydusił z siebie wstrząśnięty Kostarykanin.

– „Zamordowali papieża”.

W tej chwili uchylone drzwi do mego pokoju otworzył jednym szybkim pchnięciem rozsierdzony Mario Marini:

„Hałasujecie tak, że zbudzilibyście zmarłego!” – zawarczał

– „Co się tutaj wyprawia?”

Basta!” krzyknąłem do niego rozkazująco. – 

„Wchodź tu i słuchaj”.

Podgłośniłem radio, w którym włoski spiker właśnie powtarzał ogłoszenie: „Po 34 dniach pontyfikatu Ojciec Święty Jan Paweł I umarł…”. W tle tego komunikatu najbardziej głęboki z dzwonów bazyliki z wolna wydzwaniał 66 lat życia zmarłego na ziemi. Mario Marini opadł na mój fotel. Zrobił znak krzyża i zaczął wsłuchiwać się w każde ze słów płynących komunikatów.

Pobiegłem boso po zimnej marmurowej podłodze, żeby obwieścić to pozostałym dwóm rezydentom naszego piętra.

Zapukałem najpierw do Gagnona, a potem do Capucciego. Kiedy zza obu drzwi wychynęły ich zdumione twarze, stojąc na korytarzu po francusku wykrzyczałem im wstrząsającą wiadomość.

Mais, tu as fait un cauchemar, Père Charles”39 – wydusił z siebie Capucci.

„Koszmar zapewne, Ekscelencjo, ale nie mój tylko. Proszę włączyć radio watykańskie”.

Potem, już na boku, powiedziałem po hiszpańsku Gagnonowi, że jesteśmy z Mariem u mnie w pokoju, i żeby do nas dołączył.

Voy”– odpowiedział.

„Gagnon już idzie” – powiedziałem do Mariniego, wchodząc z powrotem do pokoju. Odwołałem też na stronę mego kostarykańskiego przyjaciela i poprosiłem go, by zechciał udać się do kafejki za rogiem i przynieść nam wszystkim cztery caffè latte i rogaliki.

Gdy tylko seminarzysta wyszedł, do pokoju wkroczył Gagnon. Ustąpiłem mu krzesło przy biurku i przysiadłem na rogu łóżka. Przez bite dziesięć minut cała nasza trójka z napiętą uwagą słuchała radia. Wydawało się to surrealistyczne: czy my naprawdę to słyszymy? Jedna rzecz była pewna: energia, z jaką biskup potrząsał głową jasno mówiła, że nie kupuje on prostego wyjaśnienia „ataku serca”. Kiedy podano, że papieża znaleziono w spokojnej, śpiącej pozycji z egzemplarzem Naśladowania Chrystusa w martwych dłoniach, dla obu moich gości wydało się to aż nazbyt przekonującym dowodem.

„Jak niemal wszystko, czego się dotkną…” – szepnął z gniewem biskup. Nie dokończył zdania.Nie musiał. Było jasne, że ta śmierć uderzyła go wyjątkowo mocno.

„Wstrętni masoni” – wyrzucił z siebie Mario.

Gagnon jednak – choć pewnie godził się z nim – popatrzył po nas i zaproponował: „Pomódlmy się za spokój jego duszy”. Wstaliśmy i starymi łacińskimi oracjami błagaliśmy Niebo o miłosierdzie nad duszą naszego zmarłego papieża i nad naszymi duszami. Jak zawsze, biskup skierował nasze modły do Boga w Trójcy Jedynego za pośrednictwem Najświętszej Dziewicy. Tuż przed końcem zatrzymał się i poprosił Maria i mnie, byśmy przyzwali wraz z nim pomocy potężnej postaci Nieba. Zacisnąwszy mocno powieki zaczął mówić z energią: Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio, contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium. Imperet illi Deus, supplices deprecamur; tuque princeps militiae caelestis satanam aliosque spiritus malignos, qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo, divina virtute in infernum detrude. Amen.

Źródło: Wydawnictwo AA
Czytaj także