Dnia pierwszego marca, gdy natężyć słuch, da się usłyszeć zgrzytanie zębów dobiegające z okolic warszawskiej ulicy Czerskiej. Młodzież, zamiast czcić majora profesora Zygmunta Baumana, kapitana sędziego Stefana Michnika i intelektualistów z „Lawiny i kamieni”, przemierzających w poszukiwaniu sprawiedliwości społecznej drogę od stalinizmu do „lewicy laickiej”, czci „reakcyjnych bandytów”, którzy „strzelali zza węgła” do współczesnych sobie przedstawicieli „fajnej Polski” − tej radosnej, komsomolskiej − budujących wesoło nowe huty, wykuwających ze śpiewem zręby i widzących w swych marzeniach trasę łazienkowską, łączącą z brzegiem drugi brzeg, na którym ich ojciec legł.
Jasna sprawa, że wychowanków wychowanków „drużyn walterowskich” krew na to zalewa. Tym bardziej, że nic nie mogą zrobić. Bo przez tych kilka lat straszliwej IV Rzeczpospolitej, której duszna atmosfera do dziś śni im się w nocy i na jawie, kult powojennych „band” podniesiony został do rangi święta państwowego. Niby dzisiaj, mając swego premiera, prezydenta, większość sejmową i wciąż miażdżącą przewagę w mediach, zwłaszcza tych najbardziej masowych, mogliby to święto zlikwidować, ale mleko już się rozlało, „Łączka” została po dwudziestu paru latach rozkopana − zasłony niepamięci, raz rozdartej, już się zeszyć nie da. Można najwyżej zakazać, a to już nie to samo.
Frustrację pogłębia fakt, że młodzież jakby słabo reaguje na autorytety, które mówią jej, że postępowanie bohaterów wojennego pokolenia było nieeuropejskie, niefajne. Że zamiast prowadzić życie wesołe, radosne, wdali się w jakieś ponure patriotyczne męczennictwo rodem z toruńskiej krypty. Taka „Inka”, zamiast być wesołą dziewczyną i cieszyć się młodością, dała się zabić, i jeszcze ginęła z okrzykiem „Niech żyje Polska”, zupełnie jak esesmani, umierający z okrzykiem „heil Hitler”. Te głębokie myśli pani autorytetki, niedawno wygłoszone na łamach „Wyborczej”, nie wzięły się znikąd. Są wiernym powtórzeniem, acz nieco bardziej intelektualnym slangiem, mądrości objawionych przez lansowaną piosenkarkę, który namawia, by „nie oddawać ojczyźnie ani kropli krwi”, deklaruje, że „Polska jej wisi” i żali się, że „boli ją krzyż”, przyprawiając o cierpienia na Sumatrze czy innej Sri Lance, nie pamiętam już dokładnie. To właśnie pani piosenkarka jako pierwsza wystąpiła z odkryciem − bodaj czy nie u tego samego Wojewódzkiego, którego ogłosił swym następcą w sprawowaniu „rządu dusz” brat sędziego Stefana − z tą śmiałą tezą, że ci wszyscy ponurzy męczennicy, roznoszący wokół siebie ponury zaduch polskiego mesjanizmu, mogli przecież sobie żyć wesoło i na luzie, realizując swój patriotyzm poprzez zbieranie kup po psie tudzież kasowanie biletów − i to, co ich spotkało, sami sobie wybrali.
Tłumaczą autorytety − kult tzw. żołnierzy wyklętych jest przyczyną zachowań bandyckich, stadionowej chuliganerii i innego zła. A zaczadzona oparami wspomnianego mesjanizmu i „głupiego patriotyzmu” (określenie prawdziwego męczennika, pana „brunatna substancja” Wojewódzkiego) młódź nie słucha, urządza jakieś marsze. Jeszcze parę lat temu na wezwanie michnikowszczyzny udawało się zmobilizować dziarskich, postępowych antyfaszystów, żeby te marsze rozbijać, ale ostatnio „antyfaszystów” ubyło − może pojechali walczyć z faszyzmem na Krym? − i ograniczają się tylko do napadów w ciemnej uliczce na wracających z obchodów nastolatków. Czasem wyskoczą zza rogu i cisną cegłą w okno kawiarni, w której siedzi „faszysta”, czasem obleją farbą drzwi siedziby SDP albo stłuką szybę na uniwersytecie za użyczenie faszystom sali wykładowej. Ale na tym się ich potencjał wyczerpuje.
Jest coraz gorzej. Dzisiejsza gazeta.pl odkrywa coś straszliwego: w jednej z lubelskich szkół wisiał plakat zapraszający na marsz ku czci Żołnierzy Niezłomnych zorganizowany przez ONR! Przez ONR!!! I dyrektor szkoły, mimo dwukrotnego telefonu z redakcji „Wyborczej” plakatu tego nie usunęła! Miała czelność powiedzieć redaktorom gazety wprost, że nie widzi żadnego powodu! Dopiero interwencja na wyższym szczeblu, w kuratorium, przyniosła skutek.
Co za skandal! Powiem szczerze, na miejscu redaktorów z Czerskiej ja bym tu zaczął od razu od gis, to znaczy od jakiegoś listu z podpisami Wajdy i pani Zachwatowicz. I od załatwienia w PISF (tfuj, co za skrót – nie można tego jakieś nazwać inaczej, żeby się nie kojarzyło?) dofinansowania na film wyszydzający tych wszystkich „Batków”, „Rojów” i innych reakcyjnych ponuraków oraz ich „walkę” z postępem. A w ministerstwie − granciku na kolejną szyderczą sztukę dla jakiegoś Raczaka czy innej Wójciakowej. Bo jak nie, to radosna, fajna Polska jedynie słusznych elit zostanie kompletnie zdominowana przez patriotyczno-mesjanistyczne ponuractwo!