Jakiego przykładu użyć? Aborcja – zdaje się, że życie ludzkie to ostatni temat, który można sprowadzać do prostackiej bijatyki. Wokół aborcji doczekaliśmy się w Polsce szeroko akceptowanego kompromisu, nie myślę tu nawet o ustawie, ale o łączącym wszystkich przyzwoitych ludzi przekonaniu, że aborcja jest złem. I że dyskutować można o tym tylko, w jakich sytuacjach uznawać ją za zło mniejsze.
To nie tylko kwestia moralna (zbyt oczywista, by drążyć temat), także medyczna. Nie da się znaleźć lekarza, który by powiedział, że „zabieg” usunięcia rozwijającego się w macicy życia jest pożyteczny, czy tylko obojętny dla zdrowia kobiety, i że skrobankę powinno się polecać, jak w zapyziałym PRL czy Związku Sowieckim, jako rodzaj antykoncepcji. Zresztą nawet w PRL, pozwolę sobie przypomnieć, co pisała na przykład o aborcji pionierka edukacji seksualnej, Michalina Wisłocka, o ile mi wiadomo, raczej nie kojarzona z religijnym fundamentalizmem.
Pojawiła się społeczna inicjatywa jednej z katolickich organizacji, by obowiązująca ustawę zaostrzyć, szczególnie w punkcie dotyczącym aborcji eugenicznej. Tu rzecz wydaje mi się istotnie godna uwagi, bo furtka w istniejącym prawie, jaką jest zapis o „nieodwracalnym uszkodzeniu płodu”, otwiera drogę do narastającej z roku na rok rzezi dzieci z Zespołem Downa. Inna sprawa, czy trzeba tu zmiany ustawy – być może wystarczyłoby rozporządzenie ministra zdrowia, że Zespół Downa nie może być uznawany za wskazanie do legalnej aborcji, bo przecież nie czyni dziecka niezdolnym do życia. Nawet wiodący w aborcyjnej histerii „pudelek” potrafił – nie widząc własnej niekonsekwencji – pomiędzy zachwytami nad kolejnymi sławnymi pindami, dołączającymi się z celebryckim poparciem dla „dziewuch” walczących z pisowskim reżimem o aborcję, zachwycać się chorą na downa dziewczyną, która mimo to zdołała zrobić karierę modelki.
Trzeba być naprawdę cyniczną, załganą szują, by pod pretekstem projektu, który w ogóle nie ma z obozem władzy ani hierarchią kościelną nic wspólnego rozpętywać propagandową histerię, że „PiS na żądanie biskupów chce zmuszać kobiety do rodzenia”, żeby uruchamiać chorych z nienawiści do Kościoła i religii maniaków i jeszcze dla spotęgowania absurdu kolportować kłamstwa o rzekomym zakazie badań prenatalnych czy prokuratorskich postępowaniach za poronienie. Trzeba naprawdę – nie będę przepraszał za to określenie – mieć kompletnie nasrane w głowie, by wymachiwać wieszakiem i odwoływać się do stereotypów z czasów Boya Żeleńskiego, powszechnej nędzy, gruźlicy i bezwzględnych paniczów uwodzących dziewki służebne. Względnie z peerelu, gdzie środki antykoncepcyjne dostępne były tylko za horrendalnie drogie dewizy w peweksach, o samej antykoncepcji nikt prawie nie słyszał, a skrobanki stanowiły główny, zresztą wtedy akurat propagowany państwowo w duchu marksizmu-leninizmu (pierwowzoru dzisiejszego marksizmu-feminizmu) środek „planowania rodziny”. Trzeba być też zwyczajnie głupim, by kolportować obskurancką demagogię o „piekle kobiet” stawiającą znak równości między dzieckiem a brzuchem i seksem a zapłodnieniem i tak dalej.
Dlaczego ten najgłupszy, celebrycko-lesbijki margines zamiast siedzieć, gdzie jego miejsce, w jakimś rezerwacie, okupuje wiodące anteny i łamy? Pan wie, Pani wie, wszyscy wiemy i nic, cholera, nie możemy poradzić.
Bo, dla uczciwości trzeba też dodać, trzeba być fujarą nie politykiem, żeby prowokujących „indukowanego niusa” funkcjonariuszom agitpropu nie umieć odpowiedzieć prosto i jasno. Czekałem, czy znajdzie się bodaj jeden pisowiec, który na głupie pytania „a gdyby panu córkę zgwałcono, to by jej pan kazał urodzić?!” będzie umiał odpalić – jak na przykład jak ja bym to zrobił na ich miejscu – „a gdyby tu nagle przedszkole było w przyszłości i waszego wnuczka którego jeszcze nie macie z grupą pięćdziesięcioosobową by terroryści wzięli za zakładników i powiedzieli że zabiją jak pan redaktor sobie nie obetnie jaj to pan by pozwolił niewinne dzieci wymordować?!”.
Gdzie, tam każdy oczywiście brnął ochoczo w oczekiwane dywagacje. A potem jeden z drugim narzeka na „wrogie media”.
Cóż, wszyscy wiemy, choć nie wszyscy chcemy przyjmować do wiadomości („You see, but You dont observe, dear Watson”, jak pouczał sławny detektyw) że Jarosław Kaczyński w jednym przypomina Pana Jezusa: najbardziej kocha ludzi „ubogich duchem”, a najlepiej, żeby jeszcze i umysłem. Takich – z całym szacunkiem – na miarę panów Suskiego, Kuchcińskiego czy Jurgiela, których posiadane talenty wręcz skazują na bycie „cichymi i pokornego serca”, bo nawet jakby chcieli coś powiedzieć i podskoczyć, to niby jak. „Wszyscy wiedzą, że facet prochu nie wymyśli – ale że w razie czego również nie zawiedzie”, to znaczy, nie będzie robił frakcji, buntów ani wyskakiwał z jakimiś pomysłami. Niestety, jak trzeba nie tylko trwać w opozycji, ale też rządzić krajem, mało tego, zmieniać go i jednocześnie czyścić z wpływów sitw oraz wprowadzać reformy, to z taką kadrą nie ma to prawa iść dobrze.
Za to świetnie idzie tej kadrze wpisywanie się w groteskowy obraz świata odbijanego w krzywych lustrach walczących, czy raczej tylko warczących mediów III RP.
„Dobra zmiana” jak na razie nie idzie dobrze, co żelazny pisowski elektorat wprawia w coraz głębszą frustrację. W ostatnich dniach znalazła ta frustracja – przynajmniej na moich tajmlajnach, ale zweryfikowałem tę obserwację także w zdeklarowanych po stronie PiS portalach – ujście w fali bluzgów na Kukiza i wszystkich nie chcących się dopisać do orkiestry ogłaszającej zdradę, opadnięcie maski, dogadywanie się z Targowicą i w ogóle że od początku przecież wszyscy prawdziwi patrioci wiedzieli że Kukiz, Korwin, KNP, narodowcy i tak dalej to wszystko WSI.
Nie będę pytał, dlaczego WSI postanowiła wykreować Kukiza po to by odebrał zwycięstwo Komorowskiemu i by tym samym uruchomił lawinę, która jeśli nie zmiotła do końca poprzedniego układu, to w każdym razie mocno go osłabiła – znam „pisowski umysł” na tyle dobrze, by wiedzieć, że na pewno znajdzie i na to jedynie słuszne wyjaśnienie. Nie wiem też, czy jest sens zadawać pytanie, dlaczego niby Kukiz miałby nie głosować czy też nie powstrzymywać się od głosowania w konkretnej sprawie razem z PO i Nowoczesną. Albo odmówić podania ręki Ryszardowi Petru. Bo Petru jest „targowica”? Ale przecież akurat Nowoczesna nie ma swoich europosłów, więc nie można Petru zarzucić, że inspirował antypolską rezolucję, a tym bardziej, że za nią głosował.
No tak, nie będę udawał że nie wiem – Petru jest targowica, bo stoi tam gdzie targowica. A więc i każdy, kto stoi tam gdzie Petru, też jest targowicą. Świat jest w ogóle prosty: każdy kto nie z prezesem to targowica. Petru, kiedy przybił piątkę z Kaczyńskim i zobaczył „światełko w tunelu” przez chwilę targowicą nie był, ale kiedy z Kukizem próbowali przeszkodzić w wyborze kandydata PiS do Trybunału, to obaj nią są.
To równie oczywiste, jak to, że kiedy PiS dobijał się o zwrócenie uwagi unijnych instytucji na fałszowane przez poprzednia władze wybory samorządowe, to nie było targowicą. To było skazane na niepowodzenie, bo wspomniane instytucje są zdominowane przez lewicę, która poprze każde świństwo i łamanie prawa swoich ideowych pobratymców, a potępiać gotowa jest tylko, czy są przyczyny, czy nie, „nacjonalistyczną prawicę” – ale moralnie równie wzniosłe, jak (podobnie skądinąd bezskuteczne) kołatanie przed pół wiekiem u zachodnich aliantów o zrzuty broni dla powstania. Ale kiedy o potępienie i obłożenie sankcjami Polski zabiega PO, to jest to zdrada narodowa, a zdrajcom się nie podaje ręki – i nie podaje się jej też tym, którzy zdrajcom podają rękę, i tym, którzy głosują w jakiejkolwiek sprawie tak jak zdrajcy, i tym, którzy nie potępiają wystraczająco zdrajców i podawania zdrajcom ręki.
Jeśli ktoś myśli, że to jest oryginalna, pisowska paranoja, to odsyłam do mojej właśnie wznowionej „Michnikowszczyzny”, albo jeszcze lepiej do źródeł – do wiekopomnych, programowych tekstów Adama Michnika z przełomu PRL i III RP. To on właśnie, co zresztą uważam za jedną z większych jego win, upowszechnił rozumienie polityki jako sztuki nie podawania ręki i przyuczył nie tylko swych zwolenników, ale także przeciwników, do traktowania jej nie jako gry interesów, zamierzeń i obstrukcji, tylko w kategoriach moralnych. Przy czym z natury polityki wynika, że jeśli ma ona być rodzajem realizowania wskazań moralnych, to nieuchronnie musi sprowadzać je do moralności Kalego, W wydaniu lustrzanym, pisowskim, oznacza to, że głosowanie na dwie ręce nie jest naganne, gdy głosuje się tak za przedłożeniem pisowskim, bycie członkiem PZPR i prokuratorem stanu wojennego nie jest naganne, jeśli się jest dziś w PiS, i tak dalej. Nie, nie czepiam się w tej chwili Kornela Morawieckiego, który się tak głupio zaplątał z tym głosowaniem, ani posła Piotrowicza, szydzę tylko bezsilnie z lustrzańców, którzy przejęli bez reszty sposób myślenia elit III RP a mimo to chcą się czuć od nich moralnie lepsi.
Na gruncie moralności bowiem, zwłaszcza moralności Kalego, a już zwłaszcza wzmożonej moralności Kalego, można wyjaśnić wszystko to, czego nie da się wyjaśnić rozumowo. Na przykład – dlaczego Kukiz nie miałby starać się uniemożliwić PiS wybranie kolejnego sędziego Trybunału Konstytucyjnego i tym samym eskalowanie wojny, która szkodzi Polsce i właściwie wszystkim, włącznie z tymi, którzy sądzą, że na niej wygrywają? Czy wyborcy Kukiza głosowali na PiS? Nie, głosowali na Kukiza. Gdyby mieli zaufanie do PiS, a nie do Kukiza, to mogli zagłosować na PiS. Ale z jakiegoś powodu głosowali na Kukiza, ufając, że wie on, kogo wystawia na swoich listach, i że nie będą to ludzie, którzy, mówiąc starym skeczem „Egidy”, czyje inne majtki noszą, a dla kogo innego grają. Więc ludzie, którzy na plecach Kukiza weszli do Sejmu, a teraz okazali się głosować nie wedle wskazań Kukiza, ale Kaczyńskiego, są, delikatnie mówiąc, politycznymi oszustami.
Ale w porządku moralnym, a zwłaszcza kalimoralnym, to wszystko jest prostsze: wszyscy maja obowiązek popierać PiS, nawet gdy głupio brnie on w nieprzemyślaną chryję, bo Prezes wie co robi. „Jemu widnieje”!
Jakże ja zazdroszczę tym wszystkim niewolniczym duszom, którym tak łatwo przychodzi zrzeczenie się własnego rozumu na rzecz jakiegoś tam Komendanta, Redaktora, Prezesa, w błogim przekonaniu, że on wie lepiej, ma zawsze rację, i bylem się go trzymał rękami i nogami, będę zawsze po właściwej stronie Mocy. Zazdroszczę, ale – delikatnie mówiąc – nie szanuję. Z jakiegoś powodu wolę jednak rozbić użytek z własnego rozumu, nawet jeśli trzeba się przez to męczyć.
Mój rozum, którego nie potrafię wyłączyć, powiada mi, że PiS wpierdzielił się z tym Trybunałem w ślepą uliczkę. I zresztą pisowcy to czują, stąd wspomniana frustracja, wściekłość i bluzgi. No, jeszcze z powodu schrzanionego podatku od hipermarketów, schrzanionej ustawy o ustroju rolnym, stadnin, puszczy, coraz bardziej zaprzeczających deklarowanej moralnej wyższości PiS nominacji do spółek Skarbu Państwa i szeregu innych objawów grzęźnięcia nowej władzy, każących tym głośniej drzeć się o targowicy. Ja nawet nie mówię, że to nie jest, w pewnym sensie, targowica – tylko że jak się ugrzęzło, to trzeba wybrnąć. Przystanąć, pomyśleć, poszukać rozwiązania, a nie tym usilniej brnąć i tym głośniej powtarzać swoje, tylko głośniej. Żeby rozwiązać kryzys konstytucyjny, trzeba sformułować kompromis który poprze 2/3 posłów. Albo ułożyć się jakoś czy to z Rzeplińskim, czy z innymi sędziami. Albo urządzić nowe wybory. Innych rozwiązań nie ma.
Mam wrażenie – więcej o tym w papierowym „Do Rzeczy” w poniedziałek – że do prezydenta Dudy ta świadomość dotarła. Do prezesa nie. Prezes idzie raczej w kierunku kombinowania, jak by tu – na przykład za pośrednictwem Kornela Morawieckiego – powyrywać kilkudziesięciu posłów z Kukiza’15, PO i PSL, kogo kupić, kogo zaszantażować moralnie, kogo prokuratorem za sprawki z poprzedniej kadencji, i tak postawić na swoim. To powtórka z poprzednich zmarnowanych rządów 2005 – 2007. I, moim skromnym, droga do ponownego zmarnowania szansy.
A tymczasem historyczne okienko dla polskiej państwowości i niepodległości powoli się zamyka. Ale w świecie groteskowych, powykoślawianych fantomów z naszego gabinetu krzywych luster można udawać, że się tego nie widzi. Przynajmniej do momentu, kiedy – z przeproszeniem – pieprznie. A nawet wtedy będzie znowu można, jak o 1939, lamentować, że „geopolitycznymi racjami jesteśmy wyni”, i że byliśmy generalnie na kursie i na ścieżce, tylko świat okazał się podły.