"Co ludzi ciągnie w takie miejsca?" – pomyślałem, gdy po męczącej podróży z Krakowa do Tromsø i trzech godzinach jazdy autem wśród zasp wysokich na dwa metry zatrzymałem się przy niewielkiej czerwonej chatce i zaimprowizowanym pomoście. Była noc, pod stopami słychać było chrupanie śniegu, z oddali dochodził miarowy plusk fal. Poza tym – cisza.
Pierwsza rzecz, która dociera do człowieka, gdy znajdzie się za kołem podbiegunowym, to nie biel dookoła ani metafizyka, ale przenikliwy mróz, od którego nie ma ucieczki. Niby to tylko –12 st. C, ale jeśli dodamy do równania wilgotność powietrza i wiatr, to dopiero wtedy zaczyna się rozumieć powagę sytuacji. I słowa prowadzącego motorówkę, którą płynę na wyspę: „Trzymać się i uważać. Jeśli ktoś wpadnie do wody, to ma może dwie minuty, nie więcej”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.