A zatem Francja nareszcie nazywa wroga po imieniu. Albo prawie. 2 października prezydent Macron miał ogłosić w podparyskim Les Mureaux plan walki z „separatyzmami”. Chociaż termin ten bywa często używany w liczbie mnogiej, Emmanuel Macron doprecyzował już w lutym podczas przemowy w alzackim mieście Mulhouse, że chodzi zwłaszcza o „separatyzm islamistyczny”. A zatem nie o separatyzm bretoński czy baskijski na modłę hiszpańską, ale o dążenie części ludności muzułmańskiej zamieszkującej Francję do życia według własnych reguł i zasad, a często też do narzucenia tych zasad reszcie lokalnej społeczności lub nawet całemu społeczeństwu. Po bestialskim ataku na nauczyciela gimnazjalnego 16 października w podparyskim Conflans- Sainte-Honorine, któremu za pokazywanie rysunków z Mahometem z gazety „Charlie Hebdo” na zajęciach poświęconych swobodzie wypowiedzi czeczeński uchodźca poderżnął gardło i odciął głowę, Macron rzucił jeszcze wyzywająco: „Ils ne passeront pas!”, nawiązując do słynnego „No Pasarán” Republikanów z czasów hiszpańskiej wojny domowej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.