Olivier Bault: Panie kapitanie, opublikowany 14 kwietnia list, który powstał z pana inicjatywy, ostrzegł władze przed islamizacją kraju, wskazał na zagrożenie rdzennych Francuzów i wypierania w kraju tradycyjnych wartości podzielanych przez francuskie społeczeństwo. Podpisało go tysiące emerytowanych wojskowych, w tym 60 generałów, ale także niektórzy wojskowi w służbie czynnej. Spowodowało to efekt kuli śnieżnej. Opublikowane zostały kolejne listy otwarte, w tym nowy list otwarty oficerów w służbie czynnej, jako wyraz poparcia dla pierwszego listu, którego był pan redaktorem. Rząd francuski oraz jego lewicowa opozycja, w przeciwieństwie do opozycji prawicowej, mówią o chęci przeprowadzenia puczu, która ma rzekomo ujawniać się w treści tych otwartych listów, przestrzegających przed ryzykiem wojny domowej. Czy duch buntu ogarnął francuską armię? Czy wojskowy zamach stanu byłby we Francji możliwy?
Kpt. Jean-Pierre Fabre-Bernadac: Reakcja na nasz list jest komiczna, a ci ludzie go nie przeczytali. W liście, który napisałem, mówię coś dokładnie przeciwnego. Mówię, że sytuacja Francji jest dziś dramatyczna, a nawet tragiczna. W momencie, gdy politycy nie chcą uznać, że tak właśnie jest, idziemy prostu ku interwencji armii, do której będą musieli się uciec. To dlatego w moim liście używam terminu „misja”. Termin „misja” oznacza, że decyzję podejmie nie armia, ale władza polityczna.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.