Umowę sojuszniczą powinno się czytać tak jak zwyczajną umowę handlową. Ja zaczynam od tego, co napisali małym drukiem, i jeżeli to mi się nie podoba, wówczas nie czytam już tego, co napisali wyżej dużą czcionką. Warto pamiętać, że każda umowa jest warta tylko tyle, ile papier, na którym ją spisano, chyba że… druga strona wie, że możesz im zrobić jakąś krzywdę, gdyby oni tę umowę złamali. Krzywda może mieć różne formy.
Za każdą umową (zwyczajną lub międzynarodową) musi stać jakaś siła, lewar na potencjalnego przeciwnika. Bo dzisiejszy sojusznik może się okazać przeciwnikiem. Bank był przyjacielem, gdy dawał kredyt, ale staje się przeciwnikiem w chwili, gdy zaczynasz kredyt spłacać. To całkiem normalne – taka zmiana z przyjaciela w przeciwnika. Gdy oni już ci ten kredyt wydali, stajesz się dla nich potencjalnym zagrożeniem, bo może przestaniesz spłacać.
***
Politycy powinni planować, co możemy zrobić, gdyby nasz obecny sojusznik wystawił nas do wiatru. Przed drugą wojną światową Polska podpisała umowy o wzajemnej pomocy na wypadek niemieckiego ataku. I co? I Polska nie pomyślała o żadnych zabezpieczeniach, a Brytole i Francuzi zrobili to, co zrobili, czyli… NIC.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.