Francja w powyborczym impasie
  • Marek JurekAutor:Marek Jurek

Francja w powyborczym impasie

Dodano: 
Jean-Luc Melenchon (przy mównicy)
Jean-Luc Melenchon (przy mównicy) Źródło: PAP/EPA / ANDRE PAIN
Największą partią Francji pozostaje nadal Zjednoczenie Narodowe. Euforia liberalnych mediów zagłuszyła to, że również w drugiej turze wyborów partia Marine Le Pen dostała najwięcej głosów.

Urzędowa Europa wpadła w euforię, jej protegowani u nas też. Niezrównany Michał Szczerba zawołał, że „we Francji zatrzymano zło”, a Sławomir Nitras ogłosił, że „Mbappé jednak wygrał”. Mocno się jednak pomylił. Owszem, Mbappé zaapelował o głosowanie przeciw Zjednoczeniu Narodowemu, ale zaraz potem przegrał. Francja pod wodzą Mbappé odpadła w półfinale mistrzostw Europy. Wybory nie przyniosły jej szczęścia.

Po co Macron rozwiązał parlament?

Cały świat stawiał sobie to pytanie. Decyzję prezydenta Macrona o wcześniejszych wyborach parlamentarnych przywódcy i komentatorzy liberalni porównywali do ogłoszenia przez Davida Camerona referendum na temat pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Nie ma tu jednak analogii. Cameron był pewien swego przywództwa i gdy ogłaszał referendum – miał dane, by je wygrać. Owszem, przegrał, ale za pozostaniem w Unii głosowało ponad 48 proc. Brytyjczyków. Emmanuel Macron rozwiązywał Zgromadzenie Narodowe w zupełnie innej sytuacji. Nie chodziło nawet o to, że Zjednoczenie Narodowe wygrało wybory do Parlamentu Europejskiego. Partia Marine Le Pen wybory europejskie wygrywa regularnie od 10 lat, jest największą partią Francji i nic nie wskazywało, żeby miało się to zmienić.

O ile jednak przed pięciu laty Zjednoczenie Narodowe wygrało z obozem Emmanuela Macrona (Maszerująca Republika, Ruch Demokratyczny itp.) różnicą niespełna 1 proc. głosów, o tyle teraz zdobyło ponaddwukrotnie większe poparcie od listy prezydenckiej. Zwolennicy urzędującego prezydenta nie przekroczyli nawet progu 15 proc. Wybory stanowiły więc kompletną delegitymizację obecnej władzy.

Co niosła sytuacja? Macron miał przed sobą dwa i pół roku słabej prezydentury, w obliczu opozycji z lewa, z prawa i na ulicy. Prezydent – skazany na reprezentowanie rządu pozbawionego poparcia w kraju – nie dysponowałby żadnym decydującym atutem, by odwrócić bieg wydarzeń. Należało się więc spodziewać, że poparcie dla proprezydenckiego rządu będzie systematycznie maleć. Narzucającą się alternatywą była więc dwuwładza czy – jak się częściej u nas mówi – kohabitacja.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także