Aby zdobyć pieniądze i rozpocząć lepsze życie. Ale przybysze z odległej Japonii mieli ciężej od Europejczyków. Wyróżniały ich rysy twarzy, bardzo odrębna kultura, sposób bycia i egzotyczne dla chrześcijan wierzenia. W czasie wojny za swe japońskie pochodzenie płacili czteroletnim pobytem w obozach internowania. A gdy po wojnie wrócili do Seattle, ich dawna dzielnica japońska po prostu znikła. Mimo to zabrali się do pracy i szybko odbudowali swoją pozycję w społeczeństwie. O ich niełatwej przygodzie z Ameryką opowiada ekspozycja w Japońskim Centrum Kulturalnym w Seattle.
Niektórzy opowiadają, że Japończycy decydowali o osiedleniu się właśnie tu w północno-zachodnim zakątku Ameryki, gdyż górujący nad miastem, ośnieżony cały rok szczyt Mount Rainier przypominał im górę Fudżijamę. Ale to tylko atrakcyjna legenda.
Mało kto z przybyszy pochodził z okolic Tokio. Początkowo migranci napływali raczej z południowych części Japonii: okolic Hiroszimy, Yamaguchi i Kumamoto. Najważniejszym czynnikiem były wymogi praktyczne. Seattle, obok San Francisco, było jednym z dwóch największych portów Zachodniego Wybrzeża. Japończycy mieli tu stały kontakt morski ze starym krajem, ale jakąś rolę musiała odgrywać też przezorność. Jeśliby w relacjach z białymi zaczęło być naprawdę źle, to zawsze można było znaleźć jakiś statek do japońskich portów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.