Po spektakularnym zwycięstwie wyborczym Donalda Trumpa przyszedł czas na formowanie jego gabinetu. W przeciwieństwie do 2016 r. Trump nie jest nowicjuszem w polityce, a także zdołał przez te osiem lat zasadniczo podporządkować sobie Partię Republikańską, dlatego jego powstająca obecnie nowa administracja budzi tak wielkie zainteresowanie komentatorów i amerykańskich wyborców, oczekujących właśnie rządu w 100 proc. po linii trumpizmu, zdolnego w pełni zrealizować obietnice i program nowego- -starego prezydenta.
Jeśli w administracji tej pojawiają się w dużej mierze nazwiska nieznane w Polsce, to główna, a w zasadzie najbliższa Trumpowi postać w tej osobowej układance zdołała już zyskać pewną rozpoznawalność w naszym kraju, budząc nawet deklarowany opór wśród części polityków, świadczący najwyraźniej o ich obawach – wszak wiceprezydent elekt J.D. Vance, bo o nim mowa, zdaje się nie rzucać słów na wiatr, a jego dyskurs idzie mocno na przekór utrwalonej nad Wisłą neokońskiej mentalności. W rzeczy samej to Vance, bez wątpienia, będzie należał do grona najbliższych współpracowników Trumpa kształtujących nową politykę Białego Domu, a także jest on na razie jego najbardziej naturalnym następcą, choćby na wypadek śmierci lub ustąpienia, kiedy to z urzędu zostałby prezydentem Stanów Zjednoczonych. Dlatego warto przyjrzeć się tej postaci, która – trzeba przyznać – należała do największych niespodzianek tej brutalnej kampanii wyborczej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.