Dwa i pół roku po obaleniu dyktatora Hosniego Mubaraka miliony Egipcjan znów wyszły na ulice. Wojskowi kolejny raz poparli protestujących – tym razem jednak siłą odsunęli od władzy nie satrapę, ale pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta kraju - pisze w najnowszym Do Rzeczy Jacek Przybylski.
- Egipcjanie nabrali wprawy w odsuwaniu rządzących od władzy. Do obalenia dyktatora potrzeba było 18 dni gwałtownych protestów organizowanych na niespotykaną wcześniej w Egipcie skalę. Do odsunięcia od władzy pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta – islamisty Mohammeda Mursiego – opozycjonistom i wojskowym wystarczyły zaledwie cztery dni. Nie udało się jednak uniknąć ofiar: od 30 czerwca zginęło co najmniej 50 osób, kilkaset demonstrantów zostało rannych.
Miliony Egipcjan niezadowolonych z rządów pierwszego islamskiego prezydenta, który objął władzę dokładnie 30 czerwca 2012 r., dały się porwać kolejnemu rewolucyjnemu uniesieniu.
Krytyczne opinie na temat rządów Bractwa Muzułmańskiego wyrażali nie tylko
będący w mniejszości chrześcijanie-koptowie czy szyici. Nowa władza błyskawicznie straciła również poparcie ogromnej części dobrze wykształconej klasy średniej, której się nie podobało, że członkowie nowych władz, próbujący wprowadzić nad Nilem rządy islamu z ludzką twarzą,
patrzą na nich z pozycji „lepszych Egipcjan”.
To nie religia leżała jednak u podstaw upadku prezydenta. Egipcjanie byli wściekli, ponieważ zamiast obserwować obiecywany ekonomiczny cud, patrzyli, jak gospodarka nad Nilem jest coraz bliższa załamania. Tempo wzrostu PKB spadło z około 6–7 proc. przed rewolucją do poniżej 2 proc. rocznie – czyli do najgorszego poziomu w ciągu ostatnich 20 lat. Zmniejszają się dochody z eksportu ropy i gazu, Kraj Faraonów wciąż odwiedza też mniej zagranicznych turystów niż przed arabską wiosną (w 2010 r. było ich 14,7 mln, a w 2012 r. – 11,5 mln). To właśnie symptomy zapaści gospodarczej – szybko rosnąca inflacja (na koniec tego roku ma wynieść około 14 proc.), przerwy w dostawach prądu i wody oraz rekordowo wysokie bezrobocie – najbardziej podburzyły ludzi.
(...)
„W interesie Egiptu i dla historycznej ścisłości nazwijmy to, co się teraz dzieje, po imieniu – to wojskowy zamach stanu” – oświadczył w środę na Facebooku Essam al-Haddad, doradca prezydenta Mursiego ds. stosunków międzynarodowych.
Trudno się z nim nie zgodzić. Trzeba jednak zauważyć, że armii udało się uniknąć „krwawej jatki”, przed którą – również na Facebooku – ostrzegał Essam al-Haddad.
Zamach stanu był bowiem bardzo starannie przygotowany. Szybkie poparcie żądań demonstrantów, wystosowanie ultimatum, odrzuconego przez demokratycznie wybranego prezydenta, w którym armia dała Mursiemu 48 godzin na dogadanie się z opozycją, a po upływie terminu sprawne wprowadzenie czołgów na ulice Kairu, zajęcie rządowej telewizji i wyemitowanie przemówienia głównodowodzącego egipskiej armii przygotowanego tak dobrze, jakby jego adresatami mieli być nie tylko Egipcjanie, ale także Zachód.
Tuż po tym, jak zakończyła się transmisja wystąpienia gen. Abdela al-Sisiego, armia wyłączyła nadajniki czterech związanych z islamistami stacji telewizyjnych – Al-Hafiz, Al-Nas oraz Egypt25 – zapobiegając transmisji materiałów z demonstracji zwolenników obalonego przywódcy. Jak poinformowała Al-Dżazira, za kratki trafili również szefowie tych telewizji, prezenterzy niektórych programów, a nawet obecni w studiu goście.
Wojskowi aresztowali także 300 czołowych aktywistów Bractwa Muzułmańskiego i islamistycznej Partii Wolności i Sprawiedliwości (PWiS), do której należał niegdyś Mursi, oskarżając ich o „podżeganie do przemocy” oraz o „zakłócanie bezpieczeństwa i porządku”.
Samego obalonego prezydenta najpierw odseparowano od zwolenników, a następnie wraz z całą prezydencką ekipą przewieziono „w bezpieczne miejsce” (na teren kwatery głównej Gwardii Republikańskiej). Widać więc wyraźnie, że plan powtórnego przejęcia władzy musiał świtać w głowie generałom na długo przed tym, jak miliony Egipcjan pod koniec czerwca wyszły na ulice.
(...)
Więcej na temat egipskiej rewolucji w najnowszym wydaniu tygodnika Do Rzeczy.